Co roku to samo

Fot. Trafnie.eu

Legia tylko zremisowała 1:1 u siebie z Sheriffem Tyraspol. Nie jest to niestety za dobry wynik przed rewanżem. Znacznie bardziej przygnębił mnie jednak inny.

Od razu zaznaczę, że meczu Legii w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej nie widziałem, bo nie mogłem. Mogę tylko przypuszczać, że znów nie było najlepiej. Bramka stracona tuż przed końcem, prawie tak samo jak w Astanie w ostatniej minucie. Tamta zdecydowała o odpadnięciu Legii. Czy ta wyrównująca dla Sheriffa też okaże się kluczowa w bilansie dwóch meczów?

Na razie prośba – nie skreślajcie jeszcze Legii. Remis u siebie nie jest końcem świata. Jeśli chce się wywalczyć awans, z kimś trzeba w końcu wygrywać. Szczególnie za tydzień na wyjeździe w Mołdawii. Inaczej się nie da.

Przy okazji przypomniał mi się tekst jaki czytałem na temat Sheriffa zaraz po losowaniu ostatniej fazy kwalifikacji. Że nie ma się kogo bać, że w Tyraspolu wszystko w rozsypce, itp., itd. I co? Uwaga zawsze aktualna – więcej pokory! Szczególnie w piłce. Teraz już nie ma krajów, których drużyn polskie kluby nie musiałyby się bać.

Bardziej od remisu w Warszawie przygnębił mnie inny rezultat. Dzień wcześniej w Glasgow Celtic rozgromił 5:0 Astanę w ostatniej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Tę samą Astanę, która niedawno ograła we wspomnianych rozgrywkach Legię.

Specjalnie jej grą się wtedy nie zachwycałem, bo nie było czym. W rewanżu w Warszawie starała się głównie przeszkadzać gospodarzom, zresztą skutecznie. Tyle wystarczyło. Natomiast średniej klasy Celtic wystarczył, by pokazać Kazachom ile im brakuje w tym sezonie do Ligi Mistrzów. No to ile musi brakować Legii?

Minęły już trzy lata od jej meczów z Celtikiem w kwalifikacjach tych samych rozgrywek. Sporo się wtedy działo. Niestety głównie poza boiskiem, gdy na boisko wszedł Bartosz Bereszyński, który nie miał prawa wystąpić w rewanżu. Walkower dla rywali, no i się zaczęło...

Nie chcę jeszcze raz tego wszystkiego dokładnie opisywać, nie ma sensu. Zastanawia mnie co innego. Jak to możliwe, że po trzech latach Legia jest cieniem tamtej drużyny, która w dwóch meczach miała ze Szkotami bilans 6:1? Jak to możliwe, że Celtic, wtedy dramatycznie słaby, w obecnym sezonie ponownie zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów?

Przeklęte puchary” znów brutalnie weryfikują w środku lata potencjał polskiej piłki. Wspomniane określenie powinno pomóc wszystkim uświadomić, że boisko weryfikuje każdą teorię. A ile już razy słyszałem różne dyrdymały na temat budowy struktur klubu, o ambitnych planach i innych mądrych założeniach w drodze do podboju Europy?

Potem Ekstraklasa S.A. obwieszczała na koniec sezonu kolejny sukces. Kolejne wskaźniki atrakcyjności rozgrywek, wpływy z dni meczowych i Bóg wie co jeszcze, kolejny raz szybowało w górę. A chwilę potem, czy nawet chwilę wcześniej, kluby sprzedawały najlepszych zawodników, próbując kupić kogoś w zamian. Kogoś, na kogo ich stać, często nieprzygotowanego od razu do gry. I tak jest właściwie co roku. Uwaga nie dotyczy tylko Legii. Lech czy Jagiellonia też doskonale wpisują się w ten schemat. Z czegoś trzeba żyć. Transfery szybki dopływ gotówki zapewnią zawsze.

A Celtic, przed trzema laty wyszydzany w polskich mediach, ma ciągle taki potencjał, o którym kluby Ekstraklasy mogą tylko pomarzyć. Dlatego znów zagra w Lidze Mistrzów. Choć krzywdy żadnemu potentatowi europejskiej piłki oczywiście nie zrobi.

▬ ▬ ● ▬