Czas Apokalipsy

W Warszawie odbył się mecz o Superpuchar Polski. Choć właściwie stanowił tylko scenografię do filmu, któremu kibice na trybunach nadali konkretny tytuł.

Legia, czyli mistrz Polski, spotkał się z Cracovią, czyli zdobywcą Pucharu Polski. Nie mogło być inaczej, skoro walczono o krajowy Superpuchar. Wygrała Cracovia, ale dopiero w karnych po meczu zakończonym bezbramkowym remisem. A wygrała dlatego że jedynego karnego nie wykorzystał Paweł Wszołek. I chyba tyle o meczu wystarczy, bo szału nie było.

Działo się za to wiele wokół niego. Zapowiedź ciekawych pozaboiskowych wydarzeń stanowiła sektorówka zakrywająca całą „Żyletę” czyli trybunę za jedną z bramek. Pojawiła się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego dając sporo do myślenia, szczególnie prezesowi i właścicielowi klubu w jednej osobie. Znajdował się bowiem na niej napis:

„Czas Apokalipsy. Dramat w reżyserii Dariusza Mioduskiego”.

A gdy piłkarze wychodzili na rozgrzewkę okazało się, że mecz rozpocznie się z opóźnieniem, bo sędzia będzie musiał poczekać aż opadnie dym z intensywnie odpalanej pirotechniki. Czyli scenografia rzeczywiście niemal jak z filmu o stadionowej apokalipsie.

Legia stanowi bowiem ciekawy przypadek w polskiej piłce apokalipsy samej w sobie. Choć jest aktualnym mistrzem Polski, to jest też jednocześnie niemiłosiernie krytykowana ze wszystkich stron. I choć wydaje się, że ma potencjał pozwalający regularnie lać wszystkich krajowych, a nawet i część tych zagranicznych rywali, ostatnio wszyscy leją ją właśnie.

Kibice nie mają najmniejszych wątpliwości, kto jest reżyserem tego filmu rozgrywającego się od kilku lat na naszych oczach, czego wyraz dali w sektorówce. Tylko przypomnę, że już kilka razy zwracałem uwagę w swoich tekstach na tę samą postać, a po raz ostatni dosłownie przed kilkoma dniami. A kiedyś już podsumowywałem stwierdzeniem, że przecież prezes sam się nie zwolni.

Prezes Legii zwalnia za to z podziwu godną częstotliwością trenerów, których oczywiście sam wcześniej zatrudnia, potwierdzając moją teorię - kto często zwalnia trenerów, zatrudnia nie tych co trzeba; a skoro nie tych co trzeba, to się na tym nie zna.

W sprawie niedawno zwolnionego Aleksandara Vukovicia w dniu meczu na łamach mediów głos zabrał dyrektor sportowy Legii Radosław Kucharski. Już sam tytuł wywiadu z nim jest druzgocący dla byłego trenera (za: przegladsportowy.pl):

„Piłkarze byli, brakowało drużyny”.

No bo kto ma odpowiadać za budowę drużyny, jak nie on? A oto tylko jeden z fragmentów stanowiący potwierdzeni zawartej w tytule tezy:

„Wszystkie spotkania, pod każdym względem, były słabsze od tych z poprzedniego sezonu. Mówię o liczbie stworzonych sytuacji, pomyśle, sposobie poruszania się po boisku, rozwiązywaniu sytuacji, podejmowaniu decyzji. Wszystko się popsuło, było ociężałe i wolniejsze o jedno-dwa tempa. Każde statystyki – ofensywne i defensywne – mieliśmy gorsze. A skład wcale nie wyglądał słabiej. Każdy piłkarz, dosłownie każdy, grał dużo poniżej możliwości. Już niedługo kibice zobaczą, jakie mają umiejętności i będą mieli przyjemność z oglądania Legii”.

W związku z tym mam pytanie do pana dyrektora – skoro Vuković był taki słaby, kto podpisał z nim nową umowę na dwa lata pierwszego lipca, by zwolnić go 21 września? Ciekawsze jest jeszcze kolejne pytanie – gdzie był nowy trener Legii, gdy jego drużyna walczyła o Superpuchar? Odpowiadam - był na meczu w Serbii, bo zatrudniono człowieka, który zamiast posprzątać po poprzedniku, pracuje jeszcze z reprezentacją młodzieżową, bo musi do końca eliminacji. I ten, który go zatrudniał świetnie o ty wiedział. A Czesław Michniewicz, bo oczywiście o tym trenerze mowa, poniósł w piątek dwie porażki. Pierwszą 0:1 z Serbią, a drugą, jako trener, którego nie było, z Cracovią. Takie cuda mogą zdarzyć się tylko za kadencji Dariusza Mioduskiego.

▬ ▬ ● ▬