2017-08-12
Dimitarowi na pocieszenie
Powoli sposobię się do powrotu do ojczyzny. Ale zanim to nastąpi, podzielę się jeszcze pouczającymi impresjami z podróży po Bałkanach.
Dostałem maila od Tani Wasilewej stanowiącej bezcenne źródło wiedzy o bułgarskim futbolu. Napisała, że Dimitar Berbatow stał półtorej godziny na granicy z Macedonią w drodze na mecz o Superpuchar Europy (nieco ponad 200 kilometrów z Sofii do Skopje).
Gdyby ktoś jeszcze nie skojarzył, to ten piękniś, którego spotkałem na meczu Slavia – Beroe przed tygodniem. Mogę się przyznać – miałem ochotę go zapyta: „Wybierasz się do Skopje, by zobaczyć w akcji Manchester United”? Jest przecież byłym piłkarzem angielskiego klubu. Pytanie jednak nie padło, bo Berbatow zwiał.
Cóż ja mogę biednemu bułgarskiemu gwiazdorowi powiedzieć? Przede wszystkim muszę mu współczuć. Nie jest przecież przyzwyczajony do takich standardów. Piłkarze są przyzwyczajeni głównie do korzystania z uprzywilejowanej ścieżki. Jak już gdzieś muszą jechać, zawsze ich wożą. Potrzeba załatwić jakieś formalności? Kierownik ekipy zrobi wszystko za nich. A tu, choć podczas prywatnej podróży, półtorej godziny na granicy. Szok!
Powiem Berbatowowi na pocieszenie – witaj w klubie. Zaliczyłem taką samą trasę, tylko autobusem. Nie wierzę przy tym, by jego przetrzepali na granicy, jak mnie i moich współtowarzyszy podróży.
Na dworcu autobusowym w Sofii zostałem zagadnięty przez pewnego Anglika. Nie mógł się za bardzo dogadać, więc zapytał, czy autobus do Skopje odjedzie z tego stanowiska, przy którym staliśmy. Wybierał się oczywiście na mecz United. Zaczął opowiadać, że w ubiegłym sezonie był na wszystkich meczach wyjazdowych ulubionej drużyny w Lidze Europejskiej za wyjątkiem jednego w Rosji (problemy z dostaniem wizy na czas). Czyli koleś mocno zaprawiony w podróżowaniu.
Zapytał, czy byłem wcześniej w Macedonii. Chodziło mu głównie o przekraczanie granicy – czy będziemy tam tak długo czekali? Odpowiedziałem, że jest to bardzo prawdopodobne. Przekroczymy przecież granicę Unii Europejskiej. Nie przypuszczałem jednak, że będzie tak źle.
Gdy autobus podjechał na granicę, celnik zarządził wyładunek wszystkich walizek z luku bagażowego. Dodam tylko subtelnie, że zaordynowana kontrola działa się w temperaturze zbliżonej do 40 stopni Celsjusza.
Celnik otwierał i grzebał w każdym bagażu. Towarzysząca Anglikowi w podróży przyjaciółka zapytała mnie cichutko:
„Czego on szuka”?
Odpowiedziałem:
„Niczego. Przede wszystkim chce pokazać jaki jest ważny”.
Oprócz przetrząsania bagaży było jeszcze dwukrotne zbieranie paszportów i czekanie, czekania, czekanie… ba ich zwrot. W sumie przekraczanie granicy trwało z półtorej godziny, jak u Berbatowa, a może i ze dwie, dokładnie nie liczyłem.
Teraz pora na zabawne pytanie. Przyjaciółka Anglika zapytała na koniec:
„Czy z powrotem będzie tak samo”?
W tym pytaniu była naiwna nadzieja oparta na rozumowaniu – skoro raz nas tak przetrzepali, to chyba już wystarczy… Chciałem odpowiedzieć, że oczywiście w drodze powrotnej będzie zupełnie inaczej – przywitają ich kawą i ciasteczkami. Pomyślałem jednak, że jeśli potraktuje odpowiedź z równą naiwnością, przeze mnie przytrafi jej się jeszcze jakiś zawał przy ponownym przekraczaniu granicy. Dlatego z poważną miną stwierdziłem:
„To niemal pewne”.
A wspomnienia z granicy bułgarsko-macedońdskiej dedykuję wszystkim, którym znudziła się Unia Europejska, choć jednocześnie zapomnieli, że nie muszą już przeżywać podobnych przygód na granicy własnego kraju.
▬ ▬ ● ▬