2019-04-03
Dobra rada dla pana prezesa
Ciekawe informacje napłynęły zza zachodniej granicy. A ciekawe dlatego, bo każdy może się utwierdzić w przekonaniu, że u nas jest lepiej. Jeśli w to wierzy.
Reinhard Grindel, prezes DFB (niemieckiego związku piłki nożnej), podał się do dymisji. Powód? Postanowił dorobić na boku. Niestety kosztem firmy, której szefował. Nie wystarczyła mu pensja, według niemieckich mediów, w wysokości 14 400 euro miesięcznie. Magazyn „Der Spiegel” ujawnił, że w powiązanej ze związkiem firmie DFB Medien GmbH przytulał jeszcze rocznie dodatkowe 78 tysięcy.
Gdy nowy prezes obejmował posadę przed trzema laty zapowiadał, o ironio, nową erę w działalności związku charakteryzującą się transparentnością. Miał być przeciwieństwem swoich poprzedników uwikłanych w aferę związaną z przyznaniem Niemcom organizacji finałów mistrzostw świata w 2006 roku.
Świadczy to dobitnie, że słynny niemiecki Ordung, przynajmniej w wersji piłkarskiej, jest pojęciem raczej teoretycznym. To znaczy, gdy pojawia się możliwość zarobienia pieniędzy, oczywiście musi być porządek, ale w prostym dążeniu do celu, bez względu na okoliczności.
W polskiej piłce nie ma najmniejszych szans na podobną aferę, bowiem od siedmiu lat, jeśli dobrze liczę, nikt nie wie ile zarabia prezes rodzimego związku, więc trudno by było mu zarzucić cokolwiek, nawet gdyby znalazł sobie jakąś dodatkową fuchę na boku. Jedynym źródłem informacji o zarobkach Zbigniewa Bońka po wyborze na szefa PZPN było dotąd dobrowolne wyznanie wyżej wymienionego, że żadnej pensji nie pobiera.
Czyli mamy prezesa, który powinien być wzorem dla całego piłkarskiego świata. Szczególnie tego przegniłego tuż za zachodnią granicą. Starannie stworzona przez niego tuba propagandowa związku świetnie sobie z takim wizerunkiem radzi od lat.
Boniek mógłby uchodzić wręcz za ideał, ale niestety ma też wady. Od czasu do czasu chlapnie coś w internecie. Właśnie pochwalił się kolejnym wpisem na swoim koncie na Twitterze, który, jak wiele poprzednich, dowodzi, że zamiast dostojnego prezesa, wychodzi z niego mentalność chłopaka kopiącego piłkę pod trzepakiem koło domu. Wpis zaczyna się tak (pisownia oryginalna):
„Ten cały „pożar w burdelu” najbardziej uderza w Esa”.
Gdyby ktoś nie wiedział, „Esa” to Ekstraklasa S.A. A pożar, jak się domyślam, jest określeniem na niedawne trenerskie ruchy kadrowe w największych klubach. Pana prezesa chyba zabolało, też się domyślam, że byłego selekcjonera, którego przez lata konsekwentnie wynosił na piedestał, bez zbędnych zapowiedzi i ceregieli strącono w otchłań przeganiając z roboty w Poznaniu.
Szukając argumentów na poparcie swej tezy Boniek pisze dalej między innymi:
„...narracja tylko negatywna, poziom rozmów i krytyki żałosny. Co roku wyjeżdżają najzdolniejsi a przyjeżdzają turyści, ale to nasza liga. Niestety zarządzanie klubami to też osobny rozdział. Dopóki gramy między sobą...”
Jego ostatnie zdanie pokrywa się mniej więcej z moim określeniem o „przeklętych europejskich pucharach”. Zamiast jednak cieszyć się ze znalezienia sojusznika, dam panu prezesowi dobrą radę. Ktoś, kto jako współwłaściciel Widzewa stwierdził, że nic nie wiedział o handlowaniu przez niego meczami, nie powinien zabierać głosu na temat rządzenia w jakimkolwiek klubie!
▬ ▬ ● ▬