Czekanie na katastrofę

Fot. Trafnie.eu

W niedzielę w polskiej piłce naprawdę sporo się działo. Zaryzykuję twierdzenie, że znacznie więcej niż często przez cały tydzień, a nawet kilka kolejnych.

Wiadomością dnia było oczywiście zwolnienie z Lecha Adama Nawałki. Rzadko się zdarza, by były selekcjoner zwany przez niektórych „cudotwórcą”, został pogoniony z klubu po zaledwie jedenastu meczach. Rzadko się zdarza, by tak szybkie rozstanie nastąpiło po tak mocno napompowanym do granic obłędu powitaniu na jesieni.

Decyzja jest komentowana nawet jako „kompromitacja”, ale w Poznaniu ważniejsza od słów bywa realna wycena rzeczywistości. Bo szefowie Lecha pokazali, że choć poniosło ich przy ustalaniu wysokości pensji trenera, jednak pieniądze potrafią liczyć, o czym świadczy poniższy fragment (za: przegladsportowy.pl):

„Nawałka i jego sztab podpisali z Lechem dwuipółletnie kontrakty. Jeśli działacze Kolejorza zdecydowaliby się zwolnić szkoleniowca, zdecydowanie bardziej opłacałoby im się zrobić to przed końcem sezonu. Wówczas musieliby wypłacić tylko uzgodnioną wcześniej kwotę, a nie normalne odszkodowanie należne za zerwanie umowy o pracę, które należałoby się szkoleniowcowi, gdyby kontakt został unieważniony między lipcem 2019 i czerwcem 2021 roku”.

Gdy słyszę, na razie jeszcze nieoficjalne informacje, co pan trener wyprawiał w Poznaniu, nie mam najmniejszych wątpliwości, że było to tylko czekanie na spodziewaną katastrofę, a wyżej wymieniony stracił kontakt z rzeczywistością. Pewnie niedługo dowiemy się z rozmów z zawodnikami pikantnych szczegółów.

Zastanawiam się jak na decyzję zwolnienia Nawałki zareagował… Dariusz Mioduski. Były selekcjoner w lecie ubiegłego roku otwierał podobno listę jego kandydatów do objęcia stanowiska trenera Legii. Biorąc pod uwagę kulisy pracy w Poznaniu, jest wielce prawdopodobne, że w Legii mógłby nawywijać nawet gorzej. Czy więc jego niedoszłe zatrudnienie w Warszawie to sukces czy kolejna porażka prezesa klubu?

Bo pan Mioduski ma wyjątkową rękę do trenerów, nawet całych sztabów szkoleniowych. Najpierw lansował chorwacki projekt budowy wielkiej Legii. Niestety umarł w mękach niedługo po hucznych narodzinach. Wtedy zrodził się wątek portugalski. Jego twarzą pozostaje (jeszcze!) Ricardo Sa Pinto, który w Warszawie, za przyzwoleniem pana prezesa, zdążył już stworzył całą kolonię ze swoich rodaków.

Jego przełożony robił dobrą minę nie zwracając uwagi na wciąż wydłużającą się listę fanaberii oraz tych, którzy „nie okazują szacunku” Portugalczykowi. Liczyła się tylko walka o tytuł mistrzowski, reszta nie miała znaczenia.

Zastanawiam się, czy po niedzielnym meczu jego podejście się nie zmieni. Drużyna prowadzona przez Sa Pinto została wręcz zmiażdżona w Krakowie ulegając Wiśle 0:4! W pierwszej połowie odnosiłem wrażenie, że Legia jest tylko koniecznym dodatkiem dla gospodarzy. Jeśli udało jej się zainicjować jakąś akcję, to głównie dzięki niewymuszonym błędom rywali. Można przewrotnie stwierdzić, że w grze warszawskiej drużyny widać było rękę portugalskiego trenera – rozgrywającym uczynił... bramkarza Radosława Cierzniaka.

Wprowadzając piłkę do gry wykopywał ją za środkową linię. Piłkarze walczący o mistrzostwo Polski nie próbowali nawet rozgrywać jej na własnej połowie bezradni wobec pressingu rywali. Po przerwie gra się nieco wyrównała. Głownie w teorii, bo w praktyce Wisła dobiła przeciwników dwoma kolejnymi bramkami.

To, co dzieje się w Legii, jak wcześniej w Lechu, przypomina czekanie na katastrofę. Mogę tylko zapewnić, powołując się na „dobrze poinformowane źródła”, że wszystkie rewelacje związane z Sa Pinto, a przedstawione przed miesiącem w wywiadzie przez Krzysztofa Mączyńskiego, są prawdą i znajdą pewnie potwierdzenie w wypowiedziach innych zawodników, gdy Portugalczyka nie będzie już w klubie.

Można z ironią stwierdzić, że niedzielny wynik był nieplanowaną „zemstą” na byłym wspólniku dawnego prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego. Dzień przed meczem stwierdził w wywiadzie (za: przegladsportowy.pl):

„Jeśli Legia przegra, może mieć kłopoty z obroną mistrzostwa, choć nie wyobrażam sobie, by go nie zdobyła. Bo z kim może przegrać?”

Teraz chyba już wie. Na czym polega swoista ironia sytuacji? Klub, któremu kiedyś prezesował Leśnodorski, został doszczętnie rozbity przed drugi, który niedawno pomagał ratować przed bankructwem.

▬ ▬ ● ▬