Gdzie im będzie lepiej, cz. (…)

Wydawało mi się, że europejskie puchary są najlepszym miernikiem poziomu polskiej ligi. Ale upewniam się w przekonaniu, że jest coś równie wymiernego.

Chciałbym zwrócić uwagę na jedną korzystną cechę... pandemii koronawirusa. Otóż niedawno skończył się lipiec, który był pierwszym lipcem od niepamiętnych czasów bez przykrego kaca związanego z europejskimi pucharami. Nie odpadła z nich przecież żadna polska drużyna! A nie odpadła dlatego, że nie miała z czego odpaść, skoro kończone są dopiero rozgrywki w Lidze Mistrzów i Lidze Europejskiej jeszcze z poprzedniego, właściwie trwającego, sezonu. 

Ten lipcowy kac był zawsze ciosem dla zwolenników teorii o rodzeniu się nowej potęgi w europejskiej piłce klubowej. Tą potęgą miała być oczywiście Ekstraklasa. Proszę sobie poszperać, mnie się już za bardzo nie chce, by sprawdzić kiedy i kogo (Holandia? Belgia?) mieliśmy dogonić. Niestety zamiast tego sięgnęliśmy niemal dna w klubowym rankingu UEFA, co ma bolesne przełożenie na konieczność rozpoczynania pucharowym kwalifikacji już na samym początku lata. Oczywiście poza tegorocznym wyjątkiem, gdy koronawirus zafundował piłkarzom polskich klubów niespodziewane wakacje od europejskiego stresu.

Niestety życie podsyła inne dowody miałkości rodzimych rozgrywek. Bo niestety kolejnym takim dowodem są losy niedawnych gwiazd polskiej ligi w zderzeniu z klubową piłką na poważnym poziomie. I to niekoniecznie nawet tym najwyższym.

Właśnie przeczytałem, że najlepszy piłkarz Ekstraklasy sprzed roku, czyli z sezonu 2018/19, Ekwadorczyk Joel Valencia zatęsknił za polskim klimatem. Ma go podobno pozyskać Legia Warszawa.

Całkiem niedawno wyliczałem jego osiągnięcia, czy raczej ich zdecydowany brak, w drugiej lidze angielskiej zwanej dumnie The Championship. Jego drużyna Brentford FC walczyła w nich do samego końca, czyli finału barażowego o wejście do Premier League, ulegając po dogrywce Fulham 1:2. Valencia zmagania kolegów oglądał niestety z ławki. Trener nie widział potrzeby wpuszczania go na boisko, chociaż mógł dokonać aż pięć zmian. Smutny koniec smutnego sezonu, który miał stanowić krok do przodu w rozwoju kariery. Niestety okazał się co najwyżej krokiem w bok.

I teraz ten najwyżej rezerwowy solidnej drugoligowej angielskiej drużyny, który osiągnęła w zakończonym sezonie wynik zdecydowanie ponad stan, może być wzmocnieniem zespołu mistrza Polski! No bo chyba po to ma być ściągnięty do Warszawy, co niestety nie świadczy najlepiej o poziomie miejscowej ligi.

Ale potencjalny transfer Valencii jest też dowodem na niezwykłą żywotność lansowanej przeze mnie od lat teorii pod tytułem - gdzie im będzie lepiej? Pytanie czysto retoryczne, bowiem wiadomo, że lepiej niż w Ekstraklasie nie będzie nigdzie, gdy się skalkuluje wszystkie pozytywne i negatywne strony. Przynajmniej dla większości zawodników, którzy dla wyższych zarobków szukają szczęścia w trudniejszym piłkarsko świecie. I gdy już sobie nabiją guza, zaczynają tęsknić za polskimi klimatami, nawet za cenę potencjalnego zmniejszenia zarobków.

Valencia jest kolejnym piłkarzem na tej długiej liście, która oczywiście będzie jeszcze dłuższa, to tylko kwestia czasu. Czy za rok uzupełni ją Jorge Felix, najlepszy piłkarz Ekstraklasy minionego sezonu, który przeszedł właśnie do tureckiego Sivassporu? Życzę sympatycznemu Hiszpanowi jak najlepiej, choć jednocześnie zastanawiam się, czy wybrał najlepsze miejsce na kontynuowanie kariery?

Jego nowy klub zajął czwarte miejsce w lidze tureckiej w ostatnim sezonie. A to liga zdecydowanie silniejsza od polskiej. Czyli Hiszpan poszedł na całość. Chyba więc przed podpisaniem kontraktu nie zasięgał opinii Valencii, czyli byłego kumpla z Piasta Gliwice. I oby tylko nie podzielił jego losu.

▬ ▬ ● ▬