Gdzie mu będzie lepiej, cz...

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o puentach jakie szybko dopisało życie do kilku gorących piłkarskich tematów koncentrujących ostatnio uwagę.

Do Legii Warszawa wrócił Carlos Daniel López Huesca, czyli Carlitos. Klub tak go przedstawił w swoim komunikacie:

„Carlitos jest świetnie znany warszawskiej publiczności - w Legii występował w sezonie 2018/19 i na początku kolejnych rozgrywek. Łącznie w 52 meczach zdobył 21 bramek i był najskuteczniejszym zawodnikiem stołecznego klubu w tym okresie, bardzo lubianym i docenianym przez kibiców”.

Gdy pisałem niedawno tekst przy okazji powrotu do Piasta Gliwice innego zawodnika uznanego kiedyś za najlepszego w Ekstraklasie, Hiszpana Jorge Feliksa, pomyślałem i o jego rodaku Carlitosie. Po krótkim pobycie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich trafił do ligi greckiej, w której wielkiej kariery nie zrobił, choć strzelił w niej kilkanaście bramek dla Panthinaikosu Ateny. Gdyby zrobił, dalej broniłby jego barw, zamiast wracać do Polski. I życie bardzo szybko dopisało puentę do tego tekstu o Feliksie, w którym znalazł się fragment dotyczący jednego, a idealnie pasujący też do drugiego:

„Nieznana w Hiszpanii hiszpańska gwiazda polskiej ligi zaczyna mocniej wierzyć w siebie i marzy o podboju silniejszego piłkarskiego świata, w którym, co nie bez znaczenia, lepiej płacą. Tak dochodzi do transferu, w przypadku Hiszpana do ligi tureckiej. Dał się skusić wizji zrobienia większej kariery za większe pieniądze. o pewnym czasie życie brutalnie weryfikuje oczekiwania. Wielkiej kariery w silniejszej lidze nie robi, więc postanawia wrócić tam, gdzie było mu najlepiej”.

Bo Carlitos to bohater kolejnego tekstu, już nie wiem z jakim numerem, do serii pod tytułem „Gdzie mu (im) będzie lepiej”. Chodzi oczywiście o tych z wielkimi nadziejami ruszających z polskiej ligi w świat, a później wracających do niej, by z pokorą odkryć jej zalety po z reguły nie do końca udanych zagranicznych wojażach.

Życie bardzo szybko dopisało też puentę do dywagacji sprzed tygodnia o występie Roberta Lewandowskiego. Dominowało rozczarowanie grą jego i Barcelony, w której barwach debiutował w La Liga. Przypomnę, że zremisowała bezbramkowo na Camp Nou z Rayo Vallecano, co uznano za jej falstart.

Apelowałem, by nie deprecjonować drużyny z Madrytu, bo nie jest wcale tak słaba, jak się niektórym wydaje. W piątek znów przyjechała do Barcelony, by w drugiej kolejce wygrać z Espanyolem 2:0. To najlepiej potwierdza moje słowa. Przecież Rayo Vallecano podczas pierwszej wizyty w Barcelonie przed tygodniem nie zdobyło punktu szczęśliwie. Też mogło wygrać stwarzając sobie więcej dogodnych sytuacji do strzelenia bramki. Może więc raczej zbyt optymistycznie oceniane są możliwości obecnej drużyny Lewandowskiego?

Dość szybko się okazało, że obawy z problemami ze zdobywanie bramek przez jego poprzednią drużynę - Bayern, zupełnie nie mają racji bytu. W trzech pierwszych oficjalnych meczach nowego sezonu (piszę to jeszcze przed niedzielnym z VfL Bochum w trzeciej ligowej kolejce) piłkarze z Monachium strzelili ich już 13! Najpierw pokonali w spotkaniu o Superpuchar Niemiec RB Lipsk 5:3, potem ograli w Bundeslidze Eintracht Frankfurt 6:1 i VfL Wolsburg 2:0. A bramkowym dorobkiem podzieliło się aż siedmiu zawodników: Jamal Musiala, Sadio Mané, Benjamin Pavard, Serge Gnabry, Leroy Sané, Joshua Kimmich i Thomas Müller. Chyba więc niemoc strzelecka, mimo odejścia maszyny do zdobywania bramek, na razie Bayernowi nie grozi.

PS: Bayern rozjechał w niedzielę na wyjeździe Bochum 7:0. Na liście zdobywców bramek pojawiły się dwa nowe nazwiska: Matthijs de Ligt i Kingsley Coman. Czyli w sumie już dziewięciu... 

▬ ▬ ● ▬