Głód wielkiego futbolu

Fot. Trafnie.eu

Podróż na mecz reprezentacji Polski w Armenii rozpocząłem ze sporym wyprzedzeniem. Powód? Po drodze zrobiłem przystanek w Gruzji.

Mam w tym kraju serdecznych przyjaciół i związane z nim liczne miłe wspomnienia. Dlatego nie mogłem zaprzepaścić okazji, by znów wpaść do Gruzji, skoro orły Nawałki grają w sąsiedniej Armenii. Pomysł zaowocował niespodziewaną nagrodą. Następnego dnia po moim przyjeździe w Tbilisi odbył się mecz „Piłkarskie gwiazdy dla Gruzji”.

Gdy my walczyliśmy w lecie z wodą, Gruzini toczyli swoją walkę z pożarami. Dawne gwiazdy postanowiły wspomóc ofiary tego nieszczęścia i przyjechały na specjalnie zorganizowany mecz charytatywny. Zanim się zaczął, owacją nagrodzono oddział strażaków, który przedefilował po bieżni stadionu, a wcześniej bohatersko walczył z żywiołem. Dla ofiar nieszczęścia zebrano dokładnie 403 214 lari, czyli ponad 600 tysięcy złotych.

W Tbilisi, na przykładzie przyjazdu dawnych gwiazd, można obserwować głód wielkiego futbolu. Przed meczem pod stadionem było mnóstwo „koników” sprzedających bilety. Przedstawiciel miejscowej federacji, który wręczał mi akredytacje, stwierdził:

„Prawdopodobnie będzie komplet”.

I prawie był. Na trybunach pozostało niewiele wolnych miejsc. A trzeba pamiętać, że miejscowy stadion Dinamo Arena mieści 58 tysiecy widzów. Raczje trudno mi sobie wyobrazić komplen na naszym Narodowym z okazji jakiegoś meczu weteranów. Nawet, jeśli są to gwiazdy nie tylko z nazwy: Francesco Totti, Andriej Szewczenko, Paolo Maldini, Cafu, Rivaldo, Herman Crespo czy Javier Zanetti.

W ich meczu wszystko wyglądało odwrotnie niż w tych, jakie oglądamy na co dzień. Już w pierwszej minucie bramka, za chwilę następna, a końcowy rezultat hokejowy – 6:5. Ale tempo spacerowe. Raczej piłka... chodzona i raczej mało kontaktowa. Za to jakie wyszkolenie techniczne – stara dobra szkoła.

Czym bliżej końca meczu tempo zaczęło rosnąć! Czyli piłkarska adrenalina zaczęła buzować w dawnych gwiazdach. Kevin Kuranyi pokazywał swoim kolegom z drużyny, by grali... pressingiem, nie bacząc na ich wiek.

Luigi Di Biaggio wjeżdżał w rywali wślizgami jak za dawnych lat, czyli na zasadzie – nie ma przebacz. Raz po jego wejściu Szewczenko długo nie mógł się podnieść. Ukrainiec chyba traktował mecz najbardziej poważnie. Strasznie chciał strzelić bramkę. Ciągle gestykulował, ciągle miał pretensje, że nie dostaje odpowiednich podań. Aż wreszcie dostał idealną piłkę na piersi w polu karnym. Przyjął ją wzorcowo i walnął z całej siły tak, że bramkarz był bez szans. Po jego reakcji było widać, że jest najszczęśliwszym człowiekiem w Tbilisi.

Totti, odwrotnie niż Szewczenko, bez żadnej „napinki”, raczej chodził, niż biegał, jak w ostatnim sezonie w barwach Romy. Ale kilka razy dał popis technicznych zagrać, za co nagradzano go owacją. A gol zza pola karnego, równej urody co Ukraińca.

W drugiej połowie jednemu z kibiców udało się wbiec na murawę i rzucić na szyję Tottiego. Po chwili dopadli do niego ochroniarze. Włoch nie chciał go puścić i zaczął bronić chłopaka. Uspokoił się szybko, bo delikwenta odprowadzono na trybunę i puszczono. Żadnych kar stadionowych po tym meczu nikt nie dostał na pewno.

Dawne światowe gwiazdy przyjazdu do Tbilisi długo nie zapomną. Jak znam Gruzinów, ugościli wszystkich w sobie tylko znany sposób. Bo prawdziwy mecz, już kulinarny, zaczął się na pomeczowej kolacji. Mówimy przecież o kraju, w którym „supra”, czyli „uczta” jest słowem kluczem, a biesiadowanie przy stole – prawdziwym narodowym sportem. Coś wiem na ten temat, bo wiele razy go uprawiałem z gruzińskimi przyjaciółmi. Zanim dotrę do Armenii, będę o kilka kilo cięższy.

▬ ▬ ● ▬