Toast za przyjaciela z Polski

Fot. Trafnie.eu

Właśnie zbieram się do odlotu z Tbilisi. Tak jak przewidywałem przed kilkoma dniami, sporo się działo. Tak jak przewidywałem, więcej poza boiskiem.

Gruzini są bardzo serdeczni i towarzyscy. Jeśli zacznie się z nimi rozmawiać, zaraz pada pytanie: „Skąd przyjechałeś”? Gość dla Gruzinów to dar od Boga. A już Polacy spotykają się z ogromną sympatią. Sam się o tym przekonałem. Mój przyjaciel Alexander Jibładze (na zdjęciu) ugościł mnie tak, jak się... obawiałem. Na razie wolę się nie ważyć.

Zanim przyleciałem do Tbilisi naczytałem się sporo o Gruzji. Między innymi o suprze, czyli biesiadzie ozdobionej poetyckimi toastami, stanowiącej szczyt gościnności. Dzień po meczu wygranym przez Polaków 4:0 Aleko zakomunikował mi, że zostałem zaproszony na przyjęcie urodzinowe córki siostry jego żony. Ja??? Oczywiście, jestem ich gościem, czyli też gościem całej rodziny, bo rodzina w tym kraju to podstawa. Trochę czułem się niezręcznie w nieprzewidzianej sytuacji, ale z drugiej strony pomyślałem, że będę miał okazję zobaczyć jak wygląda prawdziwa gruzińska supra.

Natychmiast przekonałem się co oznacza gruzińska gościnność. Nawet przez moment nie czułem się obco. Jestem ostatnim zwolennikiem rodzinnych nasiadówek, ale akurat za stołem w Tbilisi odnalazłem się błyskawicznie. Ludzie fantastyczni, okazja, by spróbować miejscowego jedzenia i jeszcze wspaniałe wino. A jak wino, to i tamada - mistrz ceremonii, specjalista od kilkudziesięciominutowych toastów.

Tamadą był Dawid, tbiliski chirurg. Z toastami radził sobie równie dobrze jak ze skalpelem w sali operacyjnej. Oczywiście znalazłem się na liście tych, za których należało wznieść toast. Był długi jak wszystkie poprzednie. Dawid zaczął go mniej więcej tak:

„Polski przyjacielu, mam nadzieję, że nie myślisz po wczorajszym meczu, że wszystko jest w Gruzji takie jak nasza piłka”...

Na końcu zostałem poproszony o kilka słów. Uprzedzono mnie, że raczej nie powinny być dłuższe od toastu tamady. Starałem się maksymalnie skupić i wczuć w swoją rolę. Uwinąłem się raczej szybko. Mój pierwszy toast brzmiał tak:

„Chciałbym, żeby wszyscy ludzie byli tak przyjaźni, jak Gruzini, wino tak dobre, jak to miejscowe, a krajobrazy równie piękne jak w Gruzji”.

Po imprezie pochwaliłem się Aleko, że jestem szczęśliwy, bo wziąłem udział w prawdziwej suprze. Spojrzał na mnie z politowaniem:

„W jakiej suprze? Ciągle ktoś przychodził i wychodził. To niestety europejskie zwyczaje. W prawdziwej gruzińskiej suprze nikt nie rusza się od stołu przez cztery, pięć godzin! I jeszcze wino. Przecież prawie nic nie wypiliśmy. Normalnie przygotowane jest co najmniej dwadzieścia litrów”...

Zaprosiłem Aleko z żoną do Polski. Może by przyjechali na mecz Gruzji w czerwcu w Warszawie? Pomysł mu się nie spodobał:

„A po co miałbym ich oglądać? W Gruzji już nie ma piłkarzy”.

Wziął do ręki terminarz i zaczął przeglądać mecze swojej reprezentacji do końca eliminacji. W przedostatniej rundzie znalazł jednak coś dla siebie i z zadowoleniem zagadnął do żony:

„Tsitso, musimy koniecznie pójść na ten mecz. Gruzja gra u siebie z Gibraltarem. Wreszcie dwóch równorzędnych rywali. Ale będzie walka! Może wygrają 2:1”.

I zaczął tłumaczyć żonie co to za drużyna:

„Czy wiesz, jakich tam mają zawodników? Jest jakiś rybak, drugi pracuje chyba w banku, mocna ekipa”. 

Tsitso, przeurocza kobieta z poczuciem humoru, zapytała:

„A gospodynie domowe do drużyny też biorą”?

▬ ▬ ● ▬