Inni pewnie zazdroszczą problemów

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski wygrała na wyjeździe z Izraelem 2:1, zapewniając sobie pierwsze miejsce w grupie eliminacji mistrzostw Europy na kolejkę przed końcem.

Awans wywalczyła już wcześniej, więc motywacją do zwycięstwa miała być właśnie walka o pierwsze miejsce w grupie. Dla mnie zdecydowanie pompowana na siłę, co trzeba by bardzo długo wyjaśniać. W dużym skrócie – miała stanowić warunek niezbędny do losowania z pierwszego koszyka w finałach, choć mocno niewystarczający. Do tego potrzebny był jeszcze do spełnienia szereg innych warunków możliwy raczej głównie w teorii, więc nie ma sensu się nad tym rozwodzić i zanudzać szczegółami.

Jerzy Brzęczek też się ową motywacją za bardzo nie przejął skoro w Jerozolimie nie posłał do boju najsilniejszego składu. Nieobecność w nim Kamila Grosickiego można jeszcze jakoś tłumaczyć. Ale brak w wyjściowej jedenastce Roberta Lewandowskiego? To była prawdziwa sensacja, zdecydowanie większa dla jego rodaków niż ewentualna porażka reprezentacji.

Do tego selekcjoner jasno stwierdził, że nieobecność nie była w żaden sposób spowodowana jego dolegliwościami zdrowotnymi i planowaną operacją napastnika Bayernu Monachium, lecz chęcią sprawdzenia jak drużyna reaguje w pewnych sytuacjach bez największej gwiazdy. Trzeba przyznać, że sam zareagował odważnie dochodząc do wniosku, że po wywalczeniu awansu nadszedł czas na eksperymenty. Podobno takich asów na ławie się nie sadza bez względu na okoliczności. Brzęczek udowodnił, że teorię tę mocno jednak łatwo podważyć.

Bez Lewandowskiego drużyna radziła dobie całkiem dobrze. Nie minęło nawet pięć minut, gdy objęła prowadzenie po strzale Grzegorza Krychowiaka. Mecz układał się lekko, łatwo i przyjemnie, dlatego w pierwszej połowie Izrael nie stanowił absolutnie najmniejszego zagrożenia nie oddając nawet strzału na bramkę Wojciecha Szczęsnego. Pozwalał za to swobodnie rozgrywać piłkę na swojej połowie. Choć zabrzmi to dziwnie, ale prezentował się zdecydowanie gorzej niż w czerwcu w Warszawie, gdy dostał tęgie lanie przegrywając 0:4.

Po przerwie drugiego gola zdobył Krzysztof Piątek, który ma ostatnio ciche dni (tygodnie) w klubie, więc potrzebował trafienia jak tlenu. A było to jego piąte trafienie w reprezentacji. Jeśli ktoś narzeka na brak skuteczności napastnika Milanu w tym sezonie, powinien przeanalizować gole zdobywane dla Polski. Aż cztery z pięciu strzelił po rzutach rożnych!

To typowy sęp pola karnego, potrafiący dobić piłkę z najbliższej odległości. Na pewno nie tak wszechstronny jak Lewandowski, więc nie należy oczekiwać, że będzie mu dorównywał umiejętnościami i skutecznością, bo nigdy nie będzie na pewno.

Dla Piątka przydałby się przepis z innych gier zespołowych ze zmianami powrotnymi. Gdyby wchodził tylko na rzuty rożne i dobijał piłkę, mógłby rzeczywiście po pewnym czasie uchodzić za swoisty fenomen związany ze stałymi fragmentami gry. Zamiast tego słychać tylko narzekania, że zatracił fenomenalną skuteczność z poprzedniego sezonu i trudno uwierzyć, choć chciałbym się mylić, żeby kiedykolwiek wróciła.

Na ostatnie pół godziny na boisku pojawił się Lewandowski i paradoksalnie drużyna zaczęła się wtedy prezentować słabo. Jeśli mecz z Izraelem miał stanowić próbę mentalną w sytuacji, gdy nie bardzo jest już o co grać po wywalczeniu wcześniej awansu, z pewnością egzamin oblała. Choć może przesadzam, bo po kolejnych zmianach w składzie i korektach w ustawieniu drużyna przestała funkcjonować, jak wcześniej.

Zupełnie oddała gospodarzom inicjatywę i pozwoliła na strzelenie bramki. Na szczęście tylko jednej. Grzegorz Krychowiak stwierdził, że polska drużyna „zagrała bardzo dobry mecz”. To chyba pod warunkiem, że można wybrać do oceny tylko jedną połowę.

W sumie był to typowy wysęp w tych eliminacjach. Zwycięstwo, ale znów słychać narzekanie na styl, w jakim zostało odniesione. Choć wydaje mi się, że znalazło by się kilka reprezentacji w Europie, które chciałyby mieć taki problem, jak Polska.

▬ ▬ ● ▬