2017-08-07
Jak nie spotkałem Jacka G.
Przez wiele dni wydawało mi się, że wygrałem los na loterii. Niestety nikt się moim losem, dosłownie i w przenośni, nie przejął.
Gdy zaplanowałem już podróż do Bułgarii, okazało się, że będzie grał tam polski piłkarz. Zaledwie przed kilkoma dniami kontrakt z Łudogorcem Razgrad podpisał przecież Jacek Góralski. Znajoma Tania Wasilewa uświadomiła mi, że mogę obejrzeć na żywo jego debiut w lidze bułgarskiej. I dała krótką lekcję realiów miejscowej piłki.
Łudogorets miał grać w sobotę na wyjeździe z Witoszą Bistrica. Tylko że ja do żadnej Bistricy się nie wybierałem. W tym miasteczku położonym niedaleko Sofii miejscowa drużyna meczów jednak nie rozgrywa. Jej stadionik się do tego nie nadaje nawet biorąc pod uwagę miejscowe realia, o których miałem okazję się przekonać przy okazji meczu Slavii z Beroe. Gdy Witosza jest gospodarzem, podejmuje rywali w Sofii. I ja właśnie miałem być w Sofii w czasie, gdy Góralski miał debiutować w bułgarskiej ekstraklasie!
Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Mecz odbywał się na Stadionie Narodowym imienia Wasyla Lewskiego. Pognałem tam z nadzieją, że nie tylko zobaczę debiut swojego rodaka, ale jeszcze uwiecznię go na zdjęciach.
Gdy kilkadziesiąt minut przed meczem zacząłem się przechadzać po bieżni stadionu w kamizelce „Photo”, od razu zlustrowałem ławkę rezerwowych Łudogorca. Siedziało na niej kilku zawodników, dla których zabrakło miejsca w podstawowym składzie. Góralskiego nie zauważyłem, co uznałem za świetną informację. Ledwo przyjechał do Bułgarii i od razu wskoczył do podstawowego składu!
Minęło kilka minut, gdy zawodnicy Łudogorca zaczęli wychodzić na rozgrzewkę. Szukałem wzrokiem tego jednego. Kiedy już wszyscy byli na boisku, zapytałem sam siebie – nie poznałeś go? Nie mogłem nie poznać, więc chyba go jednak nie ma. Podszedłem do ławki rezerwowych, by zapytać człowieka, który się tam akurat pojawił. Ostatecznie rozwiał moje wątpliwości:
„Nie przyjechał do Sofii. Został w Razgradzie. Trenował z nami tylko raz, nie było sensu go zabierać na mecz”.
I jeszcze dodał:
„Jestem lekarzem drużyny”.
Radu Paligora, bo tak się nazywa, rozwinął polski wątek:
„Pracowałem wcześniej w Steaule Bukareszt, dlatego znam Pawła Golańskiego i Łukasza Szukałę. A jakim piłkarzem jest Góralski”?
Powiedziałem, że straszny walczak, a na boisku zawsze zostawia serce. Ale po minie rozmówcy widać było, że zadał pytanie, na które znał odpowiedź:
„Wiem, wiem… Obserwowaliśmy go dokładnie”.
Mecz oglądało mniej więcej tyle samo ludzi, co poprzedni, na którym byłem w Sofii – Slavii z Beroe. Tylko atmosfera senna. Lepiej było słychać piłkarzy krzyczących na boisku, niż siedzących cicho widzów na trybunach. Łudogorets zasłużenie wygrał 4:2.
Postanowiłem po meczu zapytać trenera tej drużyny, Georgi Dermendżiew, dlaczego ściągnął akurat Góralskiego. Kiedy dowiedział się skąd jestem, szybko ostudził moje nadzieje, odpowiadając beznamiętnie:
„Ale ja cie nie znam”.
I odszedł. Żeby się więcej nie dołować, znalazłem jakiś pozytyw. Fajnie, że polski pomocnik ma w klubie chociaż sensownego lekarza...
▬ ▬ ● ▬