Jeśli pięknie grała na Wembley...

Fot. Trafnie.eu

Uciekałem od tego tematu jak długo mogłem. Ale jak można podsumować mistrzostwa świata nie podsumowując w nich udziału reprezentacji Polski?

W końcu temat musiał mnie więc dopaść, choć naprawdę nie pochylam się nad nim z przyjemnością. Od razu przypomniał mi się ostatni mecz reprezentacji… Walii na mistrzostwach. Przegrała z Anglią wyraźnie 0:3. Na turnieju nie pokazała naprawdę nic godnego uwagi, będąc jedną z najsłabszych jego drużyn, z całą pewnością prezentującą wyjątkowo mało ciekawy styl gry. A walijscy kibice po końcowym gwizdku urządzili swoim piłkarzom, którzy podeszli pod zajmowaną przez nich trybunę, prawdziwą owację! Gdybym wcześniej nie widział meczu, nie znał wyniku, mógłbym pomyśleć, że razem cieszą się ze zwycięstwa i wyjścia z grupy, zamiast którego było przecież ostatnie w niej miejsce.

Patrząc z zazdrością na Walijczyków pomyślałem o reprezentacji Polski. A dlatego z zazdrością, bo uświadomiłem sobie, że ci kibice potrafili właściwie ocenić możliwości swoich piłkarzy i nie wymagają od nich za dużo. Docenili fakt, że mogli dzięki nim przyjechać na finały mistrzostw świata. I choć wielu powodów do radości nie dostarczyli, dali jednak możliwość dopingowania własnej reprezentacji na najważniejszej piłkarskiej imprezie, zamiast z zazdrością patrzeć wyłącznie na innych.

Nie wszyscy mają jednak tak realistyczne podejście do sprawy. Akurat mieszkam w kraju, którego mieszkańcy takiego z pewnością nie posiadają. Odkąd sięgam pamięcią prawie zawsze coś z polską reprezentacją jest nie tak, bo z reguły oczekiwania rozmijają się z możliwościami. Ale jak ma być inaczej, jeśli na przykład mój ulubiony ulubieniec Jan Tomaszewski znów bredzi, że mamy najlepsze pokolenie piłkarzy w historii. I na takiej bazie powstają różne chore nadzieje na coś, co jest nie do spełnienia.

I tak przez mistrzostwami w Katarze było lepiej, balonik nie pompowany ponad miarę, bo przecież „nie jechaliśmy po medal”, jak na poprzednie do Rosji przed czterema laty. Ale co z tego, skoro znów zakończyło się wielkim kacem. Reprezentacja wyszła z grupy, co moim zdaniem było absolutnym apogeum jej możliwości, a nastrój po imprezie jak na stypie.

Trochę mnie bawią te uwagi, że powinniśmy grać bardziej ofensywnie. Niedawno już pytałem, czy tak ofensywnie jak w czerwcu z Belgią w Brukseli, gdy pierwsi strzeliliśmy bramkę, tracąc potem sześć? Zamiast tego wolę napisać, co sam widziałem w Katarze. A widziałem strach, gdy głowa nie potrafiła się swobodnie obrócić w każdą stronę, wybierając tylko tę, która widziała bezpieczne zagrania do boku czy do tyłu. Chyba więc nie w taktyce problem, ale w mentalności.

I w braku pamięci. Zbigniew Boniek na swoim ulubionym Twitterze pisze (pisownia oryginalna):

„To, ze nie graliśmy dobrze to fakt. Ale nie wmawiajmy sobie na siłę, ze nie umiemy grać. Rok temu dwa piękne, wyrównane mecze z Anglią”.

To chyba przysnął na trybunach, szczególnie podczas wyjazdowego na Wembley. Jaki wyrównany? W pierwszej połowie piłkarze, podobno wyjątkowo ofensywnie nastawionego trenera Paulo Sousy, mieli problemy z przekroczeniem środkowej linii:

"Gdyby ktoś nie oglądał meczu w środę [z Anglią], a oglądał w niedzielę ten z Andorą, bez problemu powinien sobie wyobrazić, co działo się na Wembley, przynajmniej do przerwy. Do złudzenia przypominał starcie z Andorą przed kilkoma dniami. Z tym, że Polacy wcielili się w ich rolę w spotkaniu z Anglią. Też wyłącznie się bronili, też nie oddali strzału na bramkę i też przegrywali 0:1. Różnili się tylko nieco ustawieniem. Andora grała w Warszawie w ustawieniu 5-2-3, nasi na Wembley 5-3-2".

W drugiej połowie bramkę podarował Polakom John Stones, bo sami nie potrafili stworzyć dogodnej do jej zdobycia sytuacji. I nawet jak z jego pomocą ją zdobyli, stracili kolejną i przegrali 1:2. Kiedy ten mecz był wyrównany? I jaki on był piękny? Czytając między wierszami, czego nauczyłem się przez lata, pan były prezes chciał chyba powiedzieć, że jak on rządził związkiem, reprezentacja grała pięknie. Jak widać na powyższym przykładzie, chyba tylko w wyobraźni.

I na takich opiniach bajkopisarzy budowane są teorie o wielkości polskiej piłki. A na ich podstawie oczekiwania wobec drużyny, więc trudno się dziwić, że zawsze dopada nas kac po ich niespełnieniu. Bo jeśli Polska grała piękny i wyrównany mecz na Wembley, to równie pięknie grała w Katarze.

A po tym Katarze sytuacja wygląda tak, że za chwilę ma być zwalniany trener, który twierdzi, że stawiany cel, nawet trzy (awans do finałów mistrzostw świata, utrzymanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów i wyjście z grupy na wspomnianych mistrzostwach), osiągnął. Przez media przetacza się kolejny tydzień kolejna fala, często wykluczających się czy dementowanych informacji („przedstawiamy nowe fakty”) kto jak i kiedy dzielił premię od premiera, której ostatecznie nie będzie. Już się w tym pogubiłem, nie mam najmniejszej ochoty bawić się w detektywa i dowodzić, kto mówi prawdę, a kto kłamie.

I jak za chwilę pojawi się nowy trener reprezentacji, bo chyba się pojawi, na pewno się dowiem, że polska piłka to jednak potęga. I dowiem się jak będziemy, na pewno w dużo lepszym stylu, lali kolejnych rywali. Aż do jakiegoś następnego obsuwu, na boisku albo poza nim, czyli do następnego kaca.

PS: Już po opublikowaniu tego tekstu PZPN wydał oficjalny komunikat, że nie przedłuży z Czesławem Michniewiczem umowy wygasającej 31 grudnia i współpraca z nim zostanie w tym dniu zakończona. Trwają więc poszukiwania nowego selekcjonera...

▬ ▬ ● ▬