Kibic ma krótką pamięć

W rodzimych mediach euforia po zwycięstwie Lecha w kolejnym meczu Ligi Konferencji Europy. Oprócz tego, co działo się na boisku, ważne było coś jeszcze.

Po wyeliminowaniu przed dwoma tygodniami norweskiego Bodø/Glimt, w 1/8 finału Lech jest bliski odprawienia kolejnej drużyny ze Skandynawii, szwedzkiego Djurgardens IF. W środę pokonał ich w Poznaniu w pierwszym z dwóch meczów 2:0.

Co prawda rywale mieli dogodną okazję do zdobycia bramki, ale jej nie wykorzystali. Tak samo jak Norwegowie w rewanżu w poprzedniej rundzie. Ale przesadą będzie stwierdzeni, że Lech miał szczęście. Szczęście można mieć raz. Jak coś zdarza się po raz drugi, należy już mówić o pewnej konsekwencji. Tym bardziej, że poznaniacy grali bardzo konsekwentnie, okazując się do bólu skuteczni. W pierwszej połowie zdobyli prowadzenie, a pod koniec meczu odebrali rywalom piłkę na ich polu karnym zdobywając drugą bramkę. Tak trzymać za tydzień w rewanżu w Sztokholmie!

Ale poza wydarzeniami na boisku działo się w Poznaniu także wiele w tle. Właściwie dlaczego piszę, że w tle? Pełne trybuny stanowiły integralną część czwartkowego widowiska. Poza sektorami buforowymi, oddzielającymi kibiców gości, reszta trybun była pełna. Ponad 40 tysięcy i jaki doping! Pod jego wrażeniem pozostał bramkarz gości Jacob Zetterstroem, który tak opisał atmosferę na stadionie (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Słabo słyszę po tym meczu. Powtórz pytanie — mówił golkiper Djurgarden w rozmowie z serwisem »Aftonbladet«. 24-latek przyznawał, że dawno nie spotkał się z tak gorącą atmosferą na trybunach.

- Było niesamowicie głośno przez całe 90 minut i rozgrzewkę. W drugiej połowie za mną były trzy piętra polskich kibiców krzyczących bardzo głośno, ale były też dwa piętra naszych fanów, którzy wiwatowali i głośno dopingowali. To, co działo się na trybunach, było absolutnie magiczne”.

Można mu podpowiedzieć – podpisz kontrakt z jakimś polskim klubem, to przekonasz się, że „magiczną” atmosferę można przeżyć nie tylko na meczach w europejskich pucharach i nie tylko w Poznaniu. Trochę się zawsze dzieje. Czasami aż za dużo. Dlatego od razu, by nie było tak słodko, przypomnę pewne wydarzenia sprzed pół roku.

Ten sam stadion, ten sam zespół, te same rozgrywki. W rewanżowym meczu kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy Lech pokonał w Poznaniu islandzkiego Vikingura Reykjavik 4:1:

„Już do przerwy odrobił straty prowadząc 2:0, choć to goście mogli prowadzić w takim stosunku po kilku początkowych minutach! Asystę przy pierwszej bramce zaliczył zdobywca drugiej, Norweg Kristoffer Velde. Zamiast się cieszyć z jej strzelenia wsadził palce do uszu, jakby chciał uciszyć wszystkich krytyków. Bo piłkarze z Poznania mieli w czwartkowy wieczór przeciwko sobie nie tylko rywali z Islandii, ale i własnych kibiców. Niezadowoleni z ich postawy w tym sezonie potrafili zamiast dopingu dawać z trybun wyrazy szyderstwa, na zmianę z dołującą ciszą. Chwilami odnosiłem wrażenie, że czekają tylko na potknięcie miejscowych piłkarzy, by mieć mocniejszy powód do wyżycia się na nich, zamiast cieszyć się z ewentualnego awansu do kolejnej rundy”.

Po meczu atmosfera na trybunach była doprawdy żenująca:

„Miejscowi kibice nagrodzili po meczu owacją piłkarzy przyjezdnych, próbując w ten sposób, tak sobie to tłumaczę, dodatkowo ukarać własnych. To swoiste błędne koło. Żądają od piłkarzy, by natychmiast grali lepiej, choć ze swej strony robią wszystko, by im to utrudnić”.

W czwartek związek kibiców z piłkarzami znów przypominał wzorcowe wręcz małżeństwo, a nie parę czyniącą sobie wyrzuty. Kibice mają krótką pamięć i nigdy nie przepraszają. Od przepraszania ich są zawsze piłkarze.

▬ ▬ ● ▬