Koleżko nie podskakuj!

Fot. Trafnie.eu

Wczorajsze zapowiedzi w pełni się potwierdziły. Na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Delegatów PZPN naprawdę sporo się działo.

Dla człowieka niezorientowanego w temacie była to impreza z cyklu tych najnudniejszych na świecie. Ustalanie porządku obrad, komisje mandatowe, liczenie głosów, kolejne zmiany w statucie do przegłosowania… Czym tu się podniecać? Pewnie podobne imprezy w innych krajach rzeczywiście są wzorcowo nudne. Jednak na PZPN i jego delegatów zawsze można liczyć!

W warszawskim hotelu Sofitel Victoria stworzyli, dla tych posiadających głębszą wiedzę o meandrach polskiego futbolu, całkiem ciekawy spektakl. Teoretycznie chodziło o przegłosowanie zmian w statucie związku. W praktyce była to pierwsza wielka próba sił przed jesiennymi wyborami nowego prezesa PZPN.

Żeby zrozumieć żale i uwagi trzeba w dwóch słowach wyjaśnić co działo się w ostatnich miesiącach. PZPN przygotował zmiany w swoim statucie, by, jak wyjaśnił prezes Zbigniew Boniek, dostosować go do nowej ustawy o sporcie. Zainteresowani dostali do zaopiniowania projekt zmian 22 grudnia ubiegłego roku. Mieli czas na wniesienie uwag do 12 stycznia. Nad finalnym efektem wszystkich działań pochylili się we wtorek delegaci na zwołanym w tym celu zjeździe związku.

Gdy pierwszy w dyskusji głos zabrał Maciej Wandzel, reprezentujący Legię Warszawa i kluby Ekstraklasy, wiadomo już było, że będzie ciekawie. W jego wystąpieniu padły między innymi takie stwierdzenia, jak - „całkowity brak szacunku dla delegatów”, „jajeczko częściowo nieświeże” czy „stół dialogu nigdy nie powstał”. Ich autor miał generalnie zastrzeżenia (bez wdawania się w szczegóły i szczególiki) do terminu i formy konsultacji dotyczących statutu, a także propozycji PZPN związanej z ewentualnym zwiększeniem ekstraklasy do 18 drużyn.

Swoje dołożył reprezentujący Piasta Gliwice Zdzisław Kręcina. Że Boniek po wygraniu wyborów zaczął od negowania tego, co zrobili poprzednicy i dorzucił jeszcze uwagę o „dezintegrowaniu środowiska”. Podobnie jak Wandzel Kręcina też namawiał, by w ogóle nie głosować nad zmianami w statucie.

Pan prezes postanowił dać mocny odpór tym wymysłom. Stwierdził, że wszystkie uwagi niezadowolonych są z gruntu obłudne, bo przez kilka tygodni nie docierały do niego żadne krytyczne komentarze, które pojawiły się dopiero na zjeździe. I zdecydowanie odrzucił możliwość rezygnacji z głosowania nad statutem. Do głosowania więc doszło. Odrzucono wszystkie poprawki, a każdą głosowano oddzielnie. By zostały przyjęte, potrzebna była większość 2/3 głosów, czyli 66,66 procent. Natomiast głosowania oscylowały w okolicach – 60 procent „za”, 40 procent „przeciw”.

Wśród poprawek były tak istotne, jak zabronienie politykom kandydowania na szefa związku czy dotyczące ewentualnego powiększenia Ekstraklasy do 18 drużyn. Ale było też chyba z dziesięć wprowadzających zmiany (w różnych miejscach statutu) określenia „menedżera ds. piłkarzy” na... „pośrednik transakcyjny”. Ostatecznie wszystkie przepadły, co stanowiło dotkliwą porażkę Bońka.

Pan prezes wyśmiał przedstawicieli klubów Ekstraklasy „głosujących blokiem”, że głosowali nawet przeciw tym postulatom dla nich korzystnych. Miał rację i… nie miał. Rzeczywiście odrzucili teoretycznie korzystne dla siebie poprawki. Ale tak naprawdę to nie było głosowanie nad nimi. To było przede wszystkim pokazanie Bońkowi siły opozycji. Czyli też pierwsza próba sił przed jesiennymi wyborami prezesa związku. W październiku może być naprawdę ciekawie, bo miłościwie panujący w 2012 roku nie zostałby szefem PZPN bez wydatnej pomocy głosów przedstawicieli klubów. Teraz, już wiele miesięcy przed następnymi wyborami, pokazali mu plecy. To było coś w rodzaju ostrzeżenia – koleżko nie podskakuj!

Boniek starał się przekuć porażkę w sukces. Dlatego stwierdził, że przyjmuje wszystko z pokorą, a w ogóle czasami dobrze przegrać, bo to daje do myślenia. No i teraz wie, że środowisko piłkarskie w Polsce nie jest jeszcze przygotowane na zmiany. Ale to chyba wiedział już w 2013 roku, gdy poniósł pierwszą porażkę, przy próbie zmiany statutu. Jak widać bez wyciągnięcia należytych wniosków.

A jeszcze lepiej było widać, jak kolejna porażka go strasznie boli. Dlatego jak mógł, zaczął się odcinać. Życzył Ekstraklasie, by była tak silna i zwarta na boisku, jak na salonach. Później, udzielając wywiadów dziennikarzom, drwił z Wandzela, że wcześniej był kibicem Lecha, a teraz jest w Legii, a takiej wolty wśród działaczy to świat nie widział.

Ciekawy jestem kto, jak i komu zada kolejne ciosy? Czy zacznie się już ich otwarta wymiana, czy raczej praca w podzespołach i intensywne przygotowanie do zadania rywalom nokautującego trafienia dopiero pod koniec października?

▬ ▬ ● ▬