Kto czego nie chciał zauważyć?

Fot. Trafnie.eu

Za kilka tygodni może się zakończyć piętnastoletni pobyt Lechii Gdańsk w Ekstraklasie. Choć jeśli spadnie szczebel niżej, to będzie… sukces.

Drużyna po porażce w ostatniej kolejce z Pogonią Szczecin u siebie zajmuje przedostanie miejsce w tabeli. Na sześć kolejek przed końcem do zupełnie bezpiecznego miejsca brakuje jej już sześć punktów. Cóż z tego, że niektórzy chwalili ją w sobotę za grę, lepszą niż w poprzednich meczach, skoro nie przyniosła żadnych punktów, tak rozpaczliwie potrzebnych do utrzymania, które staje się coraz bardziej misją niewykonalną.

Nie tak miało być? To zależy jak na sytuację Lechii spojrzeć. Rozpoczęła przecież sezon od występów w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Skoro w poprzednim załapała się do pucharów, trudno było ją typować w kolejnym jako kandydata do spadku. Później jednak liczba zdobywanych punktów w lidze była odwrotnie proporcjonalna do liczby zatrudnianych trenerów. To wręcz zagadka przyrodnicza, że całkiem przyzwoicie prezentująca się kadra, jak na polskie realia, stała się ligowym autsajderem.

Choć jeśli spojrzy się na klub w szerszym kontekście i w dłuższej perspektywie, jego poważne problemy wielkim zaskoczeniem raczej być nie powinny. Przed kilkoma dniami pojawiła się informacja (za: lechia.net):

„Z informacji, które otrzymaliśmy od osób blisko związanych z klubem (prosiły o zachowanie anonimowości) wynika, że wynagrodzeń za marzec nie otrzymali szeregowi pracownicy klubu. Chociaż klub nie odpowiedział na naszą prośbę o komentarz do tych informacji, to prezes Lechii Zbigniew Deptuła na popołudniowej konferencji prasowej potwierdził, że klub zalega na rzecz pracowników z wypłatą jednego wynagrodzenia. Chodzi o wynagrodzenie za marzec. Dodał również, że klub ma zaległości wobec piłkarzy. Jakiego rzędu są to zaległości nie wiemy”.

To konsekwencja różnych dziwnych wydarzeń w gdańskim klubie z ostatniej dekady. Już w 2014 roku pisałem:

„W ubiegłym sezonie Lechia miała na liście płac trzech trenerów – zwolnionych już Bogusława Kaczmarka i Probierza oraz świeżo zatrudnionego Holendra Ricardo Moniza. Ten ostatni zabrał się z ochotą do roboty. Chciał tworzyć w Gdańsku odpowiednią strukturę szkolenia opartą na holenderskich wzorcach. Interesował się bardzo klubową akademią. Chyba za bardzo. Za puentę niech posłuży wypowiedź Piekarskiego dla „Przeglądu Sportowego”:

»W Polsce w kółko słychać o budowaniu i szkoleniu młodzieży. Aż mdli«.

Niestety Moniza mdliło co innego. Już po kilku dniach miał dość, widząc co się dzieje w klubie. Na przykład dostał polecenie, by na mecz z Wisłą nie wstawiać do składu Deleu, bo jest nieprzygotowany. Moniz, specjalista od fizykoterapii, potrafił sam ocenić przygotowanie zawodnika. I wpuścił Brazylijczyka od pierwszej minuty.

Deleu bardzo chciał nadal grać w Lechii. Był jednym z najlepszych zawodników w drużynie. Ale i na tyle bystrym, by jako jeden z pierwszych zrozumieć o co chodzi w tej grze (za trojmiasto.sport.pl):

»Niestety, mecz z Wisłą będzie chyba moim ostatnim na PGE Arenie. Nikt z klubu ze mną nie rozmawia, wyczuwam, że nie pasuję do nowej wizji drużyny. Po zmianie właścicieli założeniem jest, aby ściągać młodych, ogrywać ich i potem sprzedawać. Widocznie nie widzą na mnie możliwości zarobienia«”.

Najwięcej do powiedzenia w Lechii mieli wtedy Adam Mandziara i Mariusz Piekarski, a
trudno wymagać od piłkarskich agentów, by nagle przestali być agentami. Stąd moja uwaga sprzed lat:

„Skoro ktoś dał Piekarskiemu i Madziarze możliwość działania w klubie, perfekcyjnie ją wykorzystują. Znajduję w mediach naiwne pytania – po co latem sprowadzono dwudziestu zawodników, skoro wspominano o konieczności wzmocnienia drużyny najwyżej trzema – czterema? Po to właśnie, że agenci żyją z handlu piłkarzami. Patrząc na to, co się dzieje w Lechii, nie mam wątpliwości - sprawują wspaniałe rządy agencyjne. Korzystają z okazji ile się da. A że klub i kibice na tym cierpią? Coś za coś, jak w życiu”.

Trzy lata później „okazało się, że klub ma problemy finansowe i musiał pożyczyć 1,7 miliona złotych na bieżącą działalność”. A ja zastanawiałem się wtedy „jak w Gdańsku spinają budżet? Bo kolejny raz ściągają piłkarzy za niemałe, jak na polskie warunki pieniądze. Jak to się skończy?”. Dziś już wiadomo, że może się skończyć nie najlepiej (za: sport.pl):

„Sytuacja w Lechii jest coraz gorsza. Piłkarze na boisku nie potrafią nawiązać walki z bezpośrednimi rywalami w walce o utrzymanie, a na jaw wychodzą kolejne brudy jak choćby wspomniane opóźnienia z wypłaceniem pensji pracownikom. Czy Lechia tym samym zmierza ku przepaści? W Gdańsku powoli coraz więcej mówi się o potencjalnej degradacji do IV ligi [w rzeczywistości to piąty poziom rozgrywek] i przenosinach na stary stadion przy Traugutta 29. Nowy prezes Lechii kategorycznie zdementował takie doniesienia. - Dom Lechii jest na Polsat Plus Arenie - przyznał i dodał: - Pragnę uciąć wszelkie spekulacje na temat IV ligi”.

Ten nowy prezes, Zbigniew Ziemowit Deptuła, zaledwie kilka dni wcześniej w specyficzny sposób zaprezentowany mediom, na pierwszej konferencji prasowej we wspomnianej roli przyznał, że „sytuacja finansowa nie jest najprostsza”. Delikatnie powiedziane...

Ponieważ z piłką nie miał wcześniej za wiele wspólnego, może dlatego zgodził się objąć gorący stołek, nie zdając sobie do końca sprawy z realiów jakie się z tym wiążą? Czytam, że klub chce przejąć jeden milioner, ale jednocześnie słyszę w telewizji, że droga do tego jeszcze bardzo daleka. Może i wyboista biorąc pod uwagę sytuację Lechii. Na pewno znacznie krótsza do spadku, po kilkunastu latach nieprzerwanej gry w Ekstraklasie.

Mam satysfakcję, choć raczej wątpliwą, że już przed laty potrafiłem zdiagnozować problemy klubu, czego dowody zacytowałem w tym tekście. Niestety ci, którzy w nim funkcjonowali, dostrzec ich nie potrafili lub nie chcieli. Dlatego znalazł się nad przepaścią.

▬ ▬ ● ▬