Kto jest naprawdę najważniejszy?

Fot. Trafnie.eu

W polskiej piłce nastał czas trenerów. Choć podobno piłkarze są najważniejsi, od kilku dni stanowią tylko tło dla tych, którzy posyłają ich na boisko.

Jak zwykle w polskiej piłce najważniejsze dzieje się głównie poza boiskiem. Tym razem trenerzy zdominowali informacje w mediach. Paradoksalnie przede wszystkim ci, których już nie ma, bo zostali właśnie pogonieni z roboty.

Na przykładzie kolejnych meczów Legii i Lecha widać jak toksyczna atmosfera panowała w ich szatniach, gdy dowodzili tam jeszcze wyrzuceni już Ricardo Sa Pinto i Adam Nawałka.

Sebastian Szymański stwierdził zaraz po wygranym 3:0 meczu z Jagiellonią, że czuje się tak, jakby w Legii ktoś otworzył piłkarzom okno. Niech zapyta swojego prezesa dlaczego jedną decyzją w ubiegłym roku zatrzasnął wszystkie okna na wiele miesięcy, skazując zawodników na pracę z człowiekiem, który nie radzi sobie sam ze sobie, więc jak może poradzić sobie z jakąkolwiek drużyną?

Odżyli też piłkarze Lecha, wygrywając z Pogonią Szczecin, mający już dość spędzania całych dni w klubie w towarzystwie byłego selekcjonera, który potrafiłby swoimi pomysłami wyprowadzić z równowagi nawet najpotulniejszych aniołów. Jego fanaberii mieli w końcu dość nie tylko zawodnicy, ale też szefowie klubu.  

Tymczasowy trener Legii Aleksandar Vuković tak podsumował zwycięstwo swojej drużyny:

„To najlepszy dowód na to, że najważniejsi są zawodnicy. Trener może pomóc i doradzić ale wszystko zależy od postawy i podejścia piłkarzy”.

Oczywiście zawodnicy zawsze są najważniejsi skoro wychodzą na boisko i mają bezpośredni wpływ na wszelkie na nim wydarzenia. Ale równie ważni są trenerzy, co ostatnio widać było w klubie, w którym Vuković jest zatrudniony. Bo trenerzy mogą nie tylko „pomóc i doradzić”, ale MUSZĄ poskładać całe towarzystwo w drużynę, co nie jest proste. Gdyby było inaczej, po co byłoby w ogóle zmieniać trenerów, ciągle szukać nowych?

A właśnie doszło do kolejnych dwóch zmian. Kibu Vicuna został zwolniony z Wisły Płock po kolejnej jej porażce, tym razem z Piastem Gliwice. Trudno jego dymisję nazwać zaskoczeniem, o czym zresztą sam jakiś czas temu wspominałem.

Drugie zwolnienie wywołało więcej emocji, bo stanowiło rodzaj precedensu. Trener Arki Gdynia Zbigniew Smółka oficjalnie został zdymisjonowany jeszcze przed derbowym meczem z Lechią Gdańsk, by następnie drużynę w tym meczu poprowadzić. Zakończył się bezbramkowym remisem, co dla broniących się przed spadkiem gospodarzy było cennym rezultatem, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki i fakt, że sąsiedzi walczą o mistrza.

Wszystko, co powinno być w tym meczu najważniejsze zeszło na dalszy plan z powodu  pozornie zupełnie nielogicznej decyzji o sposobie i momencie rozstania ze Smółką. Podjęto jednak decyzję z podwójnym dnem (za: przegladsportowy.pl)

„Wokół Arki było gorąco od dłuższego czasu. (...) Podczas derbów miała nastąpić eskalacja. Rozgoryczeni wynikami kibice przygotowali transparent (Smółka, Wojtek i Midaki – wyp....ć z naszej Arki! Bierzcie „kierownika” Bednarczyka i „abstynenta” Włodarczyka), a przede wszystkim ogromny zapas środków pirotechnicznych, które miały doprowadzić do przerwania spotkania, jeśli ich drużyna by przegrywała. A biorąc pod uwagę ostatnie wyniki - było to dość prawdopodobne. Gdy w dniu meczu informacje te dotarły do władz klubu i trenera, zaczęły się rozważania. Midak ze Smółką rozmawiali długo, w końcu uznali, że to najlepsze rozwiązanie. Bezpieczeństwo trenera i jego rodziny było kluczowe. Wiedzieli, że nie mogą ignorować tych sygnałów. Smółka był zastraszany, zdarzało mu się spać na stadionie, bo bał się opuszczać obiekt. Sprawy zaszły za daleko, nikt nie chciał ryzykować”.  

Czyli na pytanie postawione w tytule łatwo już odpowiedzieć. W polskiej piłce najważniejsi nie są ani piłkarze, ani trenerzy. Niestety najważniejsi ciągle są bandyci! Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto grozi trenerowi, że ten musi obawiać się o własne bezpieczeństwo?

▬ ▬ ● ▬