2019-02-26
O wyższości przesądów nad arogancją
Obserwowanie zachowania zagranicznych trenerów pracujących w polskiej lidze bywa ciekawe, nawet ekscytujące. Czasami bardziej, niż obserwowanie ich drużyn.
Ricardo Sa Pinto jest chyba tego najlepszym przykładem. Można zapytać – kogo jeszcze do siebie nie zraził? Odpowiedź prosta – chyba tylko prezesa Legii, skoro jeszcze w tym klubie pracuje.
Dla mnie najbardziej zaskakującą wiadomością z nim związaną była wcale nie ta, że nie chciał komuś podać ręki czy odpowiedzieć na zadane pytania. Najzabawniejsza wydaje się informacja, że pogonił redaktorów klubowych mediów Legii podczas obozu w Portugalii, nie pozwalając im nawet spojrzeć na jakiś sparing swojej drużyny. Bądź czujny, wróg nie śpi!
Właśnie na bezgraniczną arogancję Portugalczyka oburzył się Jerzy Dudek (za: przegladsportowy.pl):
„Trener Legii sam na siebie ściąga kłopoty. Zachowuje się bardzo buńczucznie. Nie jest to człowiek, który wzbudza sympatię i buduje pozytywną atmosferę wokół swojej osoby, jak i wokół klubu. Bardzo brakuje mu pokory. Za każdym razem winę za porażkę ponosi murawa czy sędzia, a nie fakt, że szkoleniowiec popełnił błąd czy że sprowadzeni przez niego zawodnicy grali słabiutko. Sa Pinto musi wiedzieć, że w momencie przegranej zostanie sam. Tylko pytanie, czy mu to rzeczywiście przeszkadza, skoro podpisał trzyletni kontrakt, który gwarantuje mu sporo kasy, nawet w przypadku zwolnienia”.
Ostatnie zdanie najcenniejsze. Jeszcze coś podpowiem – takim ludziom, którzy wiedzą wszystko lepiej, niewiele przeszkadza. Bo skoro wiedzą lepiej, po co mają słuchać innych? Przecież z ich punktu widzenia, to czysta strata czasu…
A gdyby ktoś nie mógł zrozumieć, co znów Sa Pinto wygadywał po meczu w Poznaniu - „Lech nie zrobił wystarczająco dużo, aby dziś wygrać, stwarzał zagrożenie głównie po stałych fragmentach gry. Mogliśmy pokusić się o remis” - polecam ponownie sformułowane przeze mnie równanie dotyczące Legii:
porażka/remis + opinia Sa Pinto = remis/zwycięstwo
Dla kontrastu Kibu Vicuna, czyli Jose Antonio Vicuna Ochandorena, trener Wisły Płock. Ten budzi moją sympatię z wielu powodów. Choćby z tego, że mówi po polsku. Z bardzo mocnym akcentem, ale mówi, nie boi się mówić. Jak go za to nie lubić? Walczy dzielnie z językiem, który dla każdego cudzoziemca jest prawdziwym wyzwaniem. Bo czy ktoś wyobraża sobie Sa Pinto uczącego się polskiego? Taki żart… A w Płocku przynajmniej oszczędzają na tłumaczu.
Przeczytałem długi wywiad z Kibu. Studiował dziennikarstwo, ma ciekawe spojrzenie na świat. Do tego pochodzi przecież z lepszego piłkarsko świata, czyli z Hiszpanii, za którą my ciągle jesteśmy lata świetlne. I pewnie zawsze będziemy, bo wystarczy porównać tylko „Derby Polski” z „Gran Derbi”.
Kibu apeluje, by uczyć młodych piłkarzy techniki i taktyki, stawiać na rozwój, zamiast na kult przygotowania fizycznego. Posiada ogromną piłkarską wiedzę. Niestety jest pewien problem. Gdy w Płocku zastąpił Dariusza Dźwigałę, początek miał obiecujący. Później było już gorzej. Na wiosnę jest wręcz tragicznie – trzy mecze, trzy porażki.
Jak tak dalej pójdzie Kibu pogonią z klubu, jak większość trenerów w kraju, w którym żyje i pracuje. Można w tym miejscu pokusić się o przekorny wniosek, że nie warto uczyć się... języków obcych i za dużo wiedzieć o piłce.
I na koniec trener, który też wzbudza sympatię. U mnie nawet od kilku lat. W 2013 roku byłem kilka dni w Pradze, gdzie obejrzałem między innymi mecz Sparty z Banikiem Ostrawa. Przyjechałem na stadion dużo wcześniej. Gdy chciałem zrobić zdjęcie, jeszcze przy pustych trybunach, zauważyłem, ze ktoś obchodzi całe boisko wzdłuż bocznych linii, dotyka słupki obu bramek.
To był Vítězslav Lavička, dziś trener Śląska Wrocław, ze swoim przedmeczowym rytuałem. Słyszałem, że kogoś zdążył już w Polsce nim zadziwić. Niepotrzebnie. To taki niegroźny zabobon sympatycznego człowieka. Jeśli mu pomaga, nie widzę problemu, by tak spacerował przed każdym meczem.
Lavička to kawał trenera. W Polsce na razie wygrał dwa z trzech meczów. Nie wierzę w jego rytuały, ale umiejętności. A nie można przez przypadek zdobyć mistrzostwa ze Slovanem Liberec i dubletu ze Spartą Praga, dwa razy zostać wybranym trenerem roku.
Dlatego, choć przesądy Lavički mi nie przeszkadzają, wolę wierzyć w to, co potrafi, a czego dowodzą wyniki prowadzonych przez niego drużyn. Ciekawe tylko, czy w Polsce zdoła równie wiele osiągnąć?
▬ ▬ ● ▬