Kto komu przykłada?

Fot. Trafnie.eu

Jeden z trenerów nie daje o sobie zapomnieć. To akurat żadna niespodzianka. Prawdziwą sensacją byłoby, gdy nagle przestano o nim mówić i pisać.

To jednak mało prawdopodobny scenariusz w przypadku Gonçalo Feio, trenera Legii Warszawa. Związany z nim wpis opublikował właśnie prezes i właściciel Wisły Kraków Jarosław Królewski (za: X):

„W czasach gdy GF był czynnym trenerem ML [Motor Lublin] oferował swoje usługi przez naszą dyrekcję sportową Wiśle Kraków. Nie zdecydowaliśmy się na podjęcie rozmów, między innymi ze względu na moją wieloletnią znajomość z ZJ [Zbigniew Jakubas – prezes i główny udziałowiec Motoru]”.

Dla mnie informacja naprawdę szokująca. Nie przypominam sobie, by jakiś trener ligowego klubu szukał sobie roboty jeszcze gdy był w nim ciągle zatrudniony. Być może takie przypadki się zdarzały, jednak nie pamiętam, by choć jeden został nagłośniony. I z pewnością to, co przekazał Królewski, nie świadczy najlepiej o zawodowej etyce bohatera opowieści.

Gdzie Portugalczyk się nie pojawi, tworzy wokół toksyczną atmosferę. Właśnie rozpoczęło się czytanie między wierszami jego wypowiedzi, by się przekonać, „co autor miał na myśli”. Chodzi o wręcz detektywistyczne dociekania (za: goal.pl):

„Czy Goncalo Feio uderzył w Jacka Zielińskiego?”

Rzecz dotyczy więc dyrektora sportowego Legii Warszawa, czyli w strukturze klubu przełożonego Portugalczyka:

„Dużo się mówi o profilach zawodników. Wszystko fajnie, tylko już się przekonałem, że to nie istnieje. W takiej lidze, jak polska, gdzie to nie jest liga „kupująca”, wyznaczenie, że chcę piłkarza o konkretnym zestawie cech na danej pozycji, że ma być dwunożny blondyn… to się nie dzieje. Ja nie jestem trenerem jednego systemu, bo jestem tu elastyczny, a na piłce się znam. Dlatego potrafię adaptować system do piłkarzy, których posiadam. Ja nie oczekuję profilu, oczekuję tylko jakości. Z resztą sobie poradzę”.

Czy kolejny fragment wypowiedzi Feio, z typową dla niego skromnością i pokorą (!), świadczy, że „przykłada” Zielińskiemu czy jednak nie? Oceńcie sami:

„Czy oglądałem każdego piłkarza, którzy przyszli do Legii? Oczywiście, że tak, nawet z nimi rozmawiałem. Dlatego teraz mam swobodę podejmowania różnych decyzji. Musicie też zrozumieć, że przychodzę z klubu, w którym sam robiłem wszystko – prowadziłem drużynę, robiłem skauting, negocjowałem kontrakty. Piłkarze, których kontraktowałem, dziś robią wyniki w najwyższej lidze w Polsce. Napastnik, którego brałem do 1. ligi i słyszałem, że tam się nie nadaje, ma już prawie 10 goli w Ekstraklasie. Chyba nie robiłem swojej roboty aż tak źle? Ale najlepszy jestem w byciu trenerem i w takim klubie, jak Legia Warszawa, stać mnie na wielkie rzeczy. Ale tu nie chcę i nie mogę wszystkiego robić. Od początku deklarowałem w tej kwestii współpracę i swojego słowa dotrzymałem. Ale do czego dążę – jak ktoś pracuje w takim trybie, nie jest w stanie lecieć i oglądać piłkarza, poświęcić 20 godzin na to. Oglądam go pod kątem znajomości profilu zawodnika, bo trzeba go dopasować do drużyny, i ufam. Tak wygląda ten proces.

Są transfery, które były zrobione, zanim tu przyszedłem, są takie, które były zrobione po moim przyjściu. Ale moją rolą nie jest ani uczestniczenie w negocjacjach, ani szukanie piłkarzy. To wynika z mojego zaufania do ludzi”.

Bez względu jak kto zinterpretuje jego słowa, na pewno aktualne pozostaje, co napisałem przed rokiem:

„Jedno się nie zmienia – z Gonçalo Feio nie sposób się nudzić!”

I nie mam wątpliwości, że także teza postawiona całkiem niedawno:

„Biorąc pod uwagę całokształt jego dokonań nie należy się zastanawiać, czy znowu coś wywinie, tylko kiedy to nastąpi”.

▬ ▬ ● ▬