Kto nie dostanie „Złotej Piłki”?

Fot. Trafnie.eu

W podsumowaniu piłkarskich wydarzeń roku czas na tych, którzy najbardziej zasłużyli na rózgi pod choinkę. Najpierw część zagraniczna.

Listę otwiera jeden z moich ulubionych ulubieńców. Miałem nadzieję, że Cristiano Ronaldo z wiekiem nabierze rozsądku. Nic z tych rzeczy. Jest z nim coraz gorzej. Nie ukrywam, że alergicznie go nie cierpię, ale starałem się zawsze znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by spojrzeć na Portugalczyka w inny sposób. Niestety nie daje mi najmniejszych szans. 

Tym, że nie pojawił się w grudniu na wręczeniu nagród w plebiscycie „France Football” o „Złotą Piłkę”, stracił ostatnie promile sympatii, o ile jeszcze jakieś w ogóle byłem w stanie zachować. Żenada w typowym dla niego stylu rozkapryszonego toksycznego gwiazdorka.

Na tym samym poziomie był wyjazd ze stadionu w Turynie jeszcze przed końcem listopadowego meczu Juventusu z Milanem, gdy w drugiej połowie został zmieniony przez Maurizio Sarriego. Nawet nie usiadł na ławce od razu maszerując do szatni, a w tym marszu wyklinał pod nosem trenera.

Żeby chociaż w kończącym się roku rzeczywiście grał wyśmienicie, żeby zawsze zostawiał w głębokim cieniu wszystkich, z którymi występował na boisku. Ale to często on pozostawał w cieniu, a w pamięci pozostawały jedynie irytujące reakcje po kolejnym nieudanym zagraniu. Znany włoski trener Fabio Capello skwitował to stwierdzeniem, że od trzech lat nie przedryblował żadnego rywala.

Nic jednak nie ma dla Ronaldo znaczenia. Nie potrafi przyjąć do wiadomości, że z każdym sezonem będzie grał jeszcze słabiej, bo fizjologii się nie oszuka, nawet prowadząc do bólu higieniczny tryb życia. Niestety to życie nieustannie zatruwają toksyny własnego narcyzmu.

Podobny poziom samouwielbienia co Ronaldo zaprezentowali szefowie The Football League. Bo jak rozumiem właśnie ta federacja organizująca rozgrywki Pucharu Ligi Angielskiej (Carabao Cup) jest odpowiedzialna za wyznaczenie w nich terminu meczu ćwierćfinałowego Liverpoolu dzień przed jego spotkaniem półfinałowym w klubowych mistrzostwach świata w Katarze oddalonym o kilka tysięcy kilometrów.

Jürgen Klopp musiał przeciwko Aston Villi posłać do boju rezerwy, które przegrały aż 0:5, by mieć podstawowych graczy gotowych następnego dnia do walki o teoretycznie najcenniejsze klubowe trofeum na świecie.

Nikt mnie nie przekona, że nie dało się znaleźć terminu meczu Carabao Cup nie kolidującego z występem Liverpoolu w Katarze. Przecież o tym, że w grudniu zagra w klubowych mistrzostwach świata wiadomo było już pierwszego czerwca!

The Football League, przekonana że jest najważniejsza na świecie, powinna jeszcze karnie usunąć drużynę Kloppa ze swoich rozgrywek na sezon czy więcej, skoro ta ośmieliła się występować także w innych, których termin kolidował z jej Pucharem Ligi.

I na koniec Gareth Bale, czyli w pewnym sensie moja… porażka. Uważałem bowiem, że ma potencjał na „Złotą Piłkę” i zastanawiałem się, czy ją zdobędzie. A zastanawiałem się intensywnie w 2016 roku, kiedy podczas finałów mistrzostw Europy był dla mnie najlepszym zawodnikiem turnieju, a przy okazji także liderem rewelacyjnie spisującej się reprezentacji Walii.

Dziś już wiem, że Bale szybciej zostanie kosmonautą, niż zdobędzie prestiżową nagrodę. Dostał tylko znacznie mniejszą, dosłownie i w przenośni, „Złotą Piłkę” dla najlepszego zawodnika klubowych mistrzostw świata w 2018 roku.

Ponieważ można zawodowo grać w piłkę lub bawić się tą grą, więc bawi się na całego. I przeplata wspaniałe zagrania w barwach Realu Madryt grą w… golfa. Nikt mu tego oczywiście zabronić nie może. Szkoda tylko, że przy okazji trwoni tak niewiarygodne możliwości, które posiada.

▬ ▬ ● ▬