Na kogo warto trafić?

Fot. Trafnie.eu

Okazuje się, że w piłce ciągle wszystko jest możliwe. No, prawie wszystko. Niezwykle pouczająca refleksja po tej sprzed zaledwie dwóch dni.

Wtedy wspomniałem o „piłce różnych prędkości”, coraz bardziej pogłębiającej się przepaści między ligami w różnych krajach. Na szczęście ciągle nie wygrywa się meczów samymi pieniędzmi. Kolejny przykład dla tej budującej refleksji dostarczył we wtorek irlandzki Dundalk FC.

Rozmawiamy o klubie z kraju posiadającego amatorską ligę. Gdy gra reprezentacja Irlandii nie trzeba nawet robić przerwy w rozgrywkach. Dzięki temu w marcu ubiegłego roku mogłem obejrzeć na żywo derby Dublina: Shamrock Rovers – Bohemians. A działo się to dzień przed meczem eliminacyjnym Polski z Irlandią. W drużynie rywali od lat nie ma żadnego zawodnika z rodzimej ligi. Po co więc niepotrzebnie zawieszać jej rozgrywki?

Poziom oglądanego przeze mnie meczu nie rzucał na kolana. Po murawie biegali silni fizycznie rzemieślnicy, którym sporo brakowało do futbolowego artyzmu. Dlatego, gdy dowiedziałem się, że Dundalk ograł w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów BATE Borysów 3:0, miałem ochotę jeszcze raz sprawdzić wynik. Bo to tak, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, jakby w kolejnej rundzie BATE wyeliminowało na przykład Manchester City...

Drużyna z Białorusi kilka razy grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz wygrała u siebie 1:0. Wszystko wydawało się więc przed rewanżem dość oczywiste. Z tymi teoretycznie słabszymi drużynami paradoksalnie łatwiej grać na ich terenie, bo na wyjeździe skupiają się głównie na obronie własnej bramki. U siebie mogą się bardziej odkryć, wtedy można im nastrzelać sporo bramek. Proszę sobie tylko przypomnieć historię pojedynku Legii z innym irlandzkim zespołem St. Patrick's sprzed dwóch lat. Najpierw wywalczony w bólach remis 1:1 w Warszawie, a potem kanonada 5:0 w Dublinie.

Tym razem jednak amatorzy pogonili zawodowców ze wschodniej Europy. Wynik pozostaje dla mnie zagadką, ale zawsze się cieszę na takie zwycięstwa (teoretycznie) słabszych nad (teoretycznie) silniejszymi. Bo działają, chociaż na chwilę, odświeżająco na coraz bardziej skostniałą strukturę klubowej piłki w Europie. 

A tak, amatorzy z maleńkiego irlandzkiego portu Dundalk mają już zapewnione przynajmniej uczestnictwo w fazie grupowej Ligi Europejskiej. To dla nich nawet więcej niż dla rozkapryszonego towarzystwa z Europy Zachodniej triumf w tych rozgrywkach, w których startują niemal z łaski. I jak tu nie cieszyć się razem z piłkarzami i kibicami z Dundalk?

W decydującej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów Irlandczycy mogą być przeciwnikiem Legii, która w środę wywalczyła awans dzięki bezbramkowemu remisowi ze słowackim AS Trenčín w Warszawie. Gol z pierwszego meczu w Żylinie okazał się bezcenny. Rewanż wiele się od pierwszego pojedynku nie różnił.

Nie zgadzam się z opiniami na jakie trafiłem, że to były męczarnie, że na ten awans Legia nie zasłużyła, itp., itd. Trafiła na podobnej klasy rywala, więc dobrze, że potrafiła go wyeliminować. Chyba za szybko uznano Trenčín za „kelnerów” łatwych do ogrania. Zresztą nawet po pierwszym meczu przestrzegałem, żeby nie lekceważyć ich przed rewanżem.

Rywala w decydującej rundzie kwalifikacji Legia pozna w piątek. Już wiadomo, że będzie rozstawiona. Wiadomo też, że trafi na kogoś z piątki: Dinamo Zagrzeb, Ludogorec Razgrad, FC Kopenhaga, Hapoel Beer Szewa lub Dundalk FC.

Pewnie wszyscy marzą o tej ostatniej drużynie. Pewnie BATE też się ucieszyło, że zagra z amatorami z Irlandii w trzeciej rundzie. Teraz ma komu kibicować…

▬ ▬ ● ▬