Nareszcie!

Liverpool FC został mistrzem Anglii. Czekał na to trzydzieści lat i kilka tygodni. Kibice świętowali pod stadionem Anfield Road nie przejmując się koronawirusem.

Sezon ligowy w Anglii z reguły kończy się w maju. Akurat ten, tak ważny dla Liverpoolu, miał nieplanowaną przerwę spowodowaną pandemią koronawirusa. Dlatego świętowanie przesunęło się aż na koniec czerwca. Efekt osłabił trochę fakt, że mistrzostwo zostało zagwarantowane nie po kolejnym zwycięstwie, ale po czwartkowej porażce najgroźniejszego rywala Manchesteru City z Chelsea 1:2. Na siedem kolejek przed końcem rozgrywek Liverpool ma gigantyczną przewagę 23 punktów nad broniącą tytułu ekipą z Manchesteru. Nie pamiętam, by ktoś zdobył mistrzostwo Anglii z takim zapasem.

Pamiętam plebiscyt na najlepszą angielską drużynę XX wieku. Wygrał oczywiście Liverpool, choć niektórym młodszym kibicom trzeba było tłumaczyć dlaczego właśnie on, a nie Manchester United. Bo wyboru dokonywano już w czasach, gdy zespół Sir Aleksa Fergusona niepodzielnie panował w angielskim futbolu. A Liverpool, choć wcześniej najbardziej utytułowany, przeżywał swoje chude lata, stanowiąc najwyżej szare tło dla rywali.

Ale ponieważ wszystkie imperia kiedyś upadają, dlatego warto było cierpliwie czekać, bo dziś role się odwróciły. Liverpool znów panuje, a Manchester United frustruje się kolejnym sezonem, którego nie da się w żaden sposób porównać z tymi z lat chwały.

Mistrzostwo Anglii to kolejny wielki sukces w karierze niemieckiego trenera Jürgena Kloppa. W tej chwili w połowie Liverpoolu, tej czerwonej, jest niemal Bogiem. Spełnił marzenia kibiców, właściwie całego nowego pokolenia, które dorastało bez smaku mistrzostwa. Klopp po raz kolejny udowodnił, że zna swój fach, tak jak wcześniej w Dortmundzie.

Kupuje wszystkich swoją nietuzinkową osobowością, choć ja nie mogę mu darować, jak potraktował swego rodaka Lorisa Kariusa. Frustracja po przegranym finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt była tak wielka, że w żaden sposób nie wsparł bramkarza Liverpoolu, dając jasne przyzwolenie na zrobienie z niego głównego winnego porażki. I po dwóch latach dalej uważam, że to była wina klubowego lekarza, być może nawet na spółkę z Kloppem, że nie zdjęli z boiska człowieka, który doznał podczas meczu wstrząśnienia mózgu!

Mistrzostwo Anglii stanowi przysłowiową wisienkę na torcie, czyli najbardziej wyczekiwany tytuł po zdobyciu przez Kloppa z Liverpoolem wszystkich najcenniejszych trofeów w klubowej rywalizacji w Europie i na świecie. Kiedyś będzie miał w tym mieście pomnik albo trybunę swojego imienia. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że na pewno zostanie upamiętniony w szczególny sposób. Tak jak szczególnym miejscem jest Liverpool.

To miasto piłki i muzyki, a także niezwykle życzliwych ludzi, czego sam doświadczyłem, gdy kilka razy je odwiedzałem. Dlatego zawsze się cieszę, gdy sukcesy odnoszą kluby z miasta, w którym futbol jest religią, bez żadnej przenośni. I dlatego wszystkich zachęcam, już kolejny raz, by koniecznie wybrali się na mecz na Anfield Road i tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego wysłuchali piosenki „You will never walk alone” śpiewanej przez chór około pięćdziesięciu tysięcy gardeł.

Kto tego doświadczył, natychmiast zrozumie dlaczego Liverpool FC tak bardzo zasłużył na tytuł mistrza Anglii, już dziewiętnasty w historii klubu. I musi jak najszybciej zdobyć jeszcze dwa kolejne, by stać się samodzielnym liderem w klasyfikacji wszech czasów. Na razie z dwudziestoma tytułami ciągle lepszy jest jeszcze Manchester United.

▬ ▬ ● ▬