Niby na wylocie, a...

Fot. Trafnie.eu

W ostatniej kolejce fazy grupowej europejskich pucharów błysnęło dwóch Polaków. Bardziej mnie cieszy postawa tego, o którym mówi się znacznie mniej.

Robert Lewandowski znów zachwyca. Takie opinie na jego temat znalazłem po meczu Ligi Mistrzów Bayernu z Dynamem w Zagrzebiu. Trener rywali nazwał go mordercą, bo strzelił jego drużynie obie bramki, a UEFA umieściła wśród kandydatów na Piłkarza Tygodnia. W niezłym towarzystwie: Cristiano Ronaldo, Lionel Messi, Olivier Giroud, David Silva...

W sumie żadna sensacja, bo przecież wiadomo co polski napastnik potrafi. Problem w tym, że jeszcze ze dwa dni wcześniej w tych samych mediach był… bezzębnym Lewandowskim. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Wystarczy, że w jakimś meczu nie strzeli bramki, znów będzie to samo. W kolejnym strzeli, zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Sam mu to kiedyś wywróżyłem, więc nie mam prawa się teraz dziwić.

Dziwią się za to dziennikarze hiszpańscy, że w kontrakcie Lewandowskiego, którego ciągle przymierzają do Realu, nie ma klauzuli odstępnego. Co prawda napastnik Bayernu zakomunikował właśnie, że o żadnym transferze nie może być mowy, ale ich to nie zraża, wręcz przeciwnie. Szczególnie, gdy odkryli brak klauzuli.

Zdziwienie jej brakiem przypomina zachwyty nad bezzębnym Lewandowskim. Taka klauzula to broń obosieczna. Oczywiście można wprowadzić do kontraktu piłkarza astronomiczną kwotę odstępnego. Będzie odstraszała potencjalnych nabywców. Ale co wtedy, gdy znajdzie się szaleniec, który zechce ją zapłacić? W takim wypadku klub nie ma już żadnego ruchu. A bez klauzuli zawsze ma decydujące słowo, dopóki piłkarza łączy z nim kontrakt. Ponieważ Polaka łączy z Bayernem aż do 2019 roku, więc z pewnością w Monachium wiedzieli co robią, pozwalając, by takiej klauzuli nie było.

Po środowych meczach zdecydowanie w cieniu Lewandowskiego pozostaje Wojciech Szczęsny. Niesłusznie! Przed kilkoma dniami przeczytałem, że jego czas w Rzymie się kończy, że jest już na wylocie itd., a tu nie tylko stoi w bramce Romy, ale jeszcze spisuje się znakomicie. Zapewnił jej awans broniąc strzał z kilku metrów w bezbramkowym meczu z BATE Borysów. Dzięki temu Roma wczołgała się do fazy pucharowej, bo dorobek sześciu punktów w sześciu meczach na pewno nie jest powodem do dumy.

Popisy Szczęsnego były jednak tylko tłem dla jego rodaków, których występ stał się tematem dnia we Włoszech. Po raz kolejny sprawdziła się teoria, że kibice polskich klubów, gdziekolwiek się pojawią, przyciągają problemy, jak magnes opiłki żelaza. Tym razem ich chuligańska sława została skonfrontowana z włoską rzeczywistością. Kibice z Neapolu polowali na tych z Legii w środowy wieczór, przed czwartkowym meczem Ligi Europejskiej.

A ponieważ na strachliwych nie trafili, doszło do prawdziwej bitwy z płonącym samochodem jako jej namacalnym dowodem. Kilkadziesiąt osób zostało zatrzymanych, a chuligańska fama obu walczących ekip w pełni została ugruntowana w Europie.

To, co działo się na boiskach w dwóch czwartkowych meczach polskich drużyn w Lidze Europejskiej, nie jest już tak zajmujące. Przynajmniej dla mnie, bo oglądanie dwóch porażek, najpierw Legii z mocno rezerwowym Napoli (2:5), a potem Lecha z Basel (0:1), już czwartej ze Szwajcarami w tym sezonie (!), do przyjemnych nie należało. Trener Stanisław Czerczesow stwierdził:

„Na tę chwilę nie mamy żadnych szans, by grać na równi z Napoli. Nie będziemy tego ukrywać: na dziś Napoli jest od nas o wiele silniejsze".

Może niezbyt odkrywcze, ale niestety prawdziwe. Włosi w wyjątkowo brutalny sposób pokazali miejsce w szeregu polskiej klubowej piłce.

▬ ▬ ● ▬