Prawdziwa prawda, czyli demontaż układu

Fot. Trafnie.eu

Kazimierz Greń na konferencji prasowej w Warszawie odpierał zarzuty, że handlował biletami przed meczem z Irlandią w Dublinie. Ale to najmniej... ważne.

W dość chaotycznym wystąpieniu przedstawił dowody, że nie sprzedawał biletów. Było przy tym sporo aktorstwa („ukrzyżowali mnie w Wielki Piątek”), jak przystało na człowieka o narcystycznych skłonnościach.

Greń, wciąż członek zarządu związku, podważył spójność argumentów przedstawianych w mediach, które zrobiły z niego przestępcę. Jak to sam nazwał, przedstawił „prawdziwą prawdę”. Niezwykle pewnie sypał argumentami, podał nazwisko znajomego, który w sądach będzie potwierdzał jego wersję wydarzeń. Jest więc wielce prawdopodobne, że właśnie ona okaże się prawdziwa. Zasugerował dość jednoznacznie, że to ktoś z PZPN zadzwonił na policję w Dublinie i nasłał ją na niego! Dlatego został aresztowany, ale po rozprawie zwolniony.

Było i komicznie, i poważnie. Wyciągał z torby kolejne części garderoby, w które był ubrany w Dublinie, by udowodnić, że są czarne, a nie granatowe, jak gdzieś napisano. Zapowiedział podanie czterech mediów do sądu i domaganie się milionowych odszkodowań. Niektórzy z obecnych na sali mieli nietęgie miny. Sprawy są mocno rozwojowe, więc pewnie jeszcze nie raz będzie okazja o nich pisać.

Dla mnie to wszystko jednak najmniej ważne, choć teoretycznie w tym celu zwołano przecież konferencję. Ciekawsze były informacje, jakie przy okazji podał Greń, zaczynając swoje rozliczenie z PZPN. Można powiedzieć, że zabrał się z zapałem za demontaż układu związkowo-medialnego. Czyli tego, o czym wiele razy pisałem, tylko nie miałem tak dokładnych informacji, bo nie jestem przecież członkiem zarządu PZPN, jak on.

Zdziwił się, że media rzuciły się na niego, choć nie ma przecież potwierdzonych zarzutów, a wręcz zupełnie zignorowały sprawę zamieszania w korupcję firmy Myplace, współpracującej z PZPN, choć tu akurat wyraźnie postawiono zarzuty. Niedwuznacznie zasugerował, że związek potrafi się odpłacić swoim mediom zamieszczając na ich łamach reklamy za ogromne pieniądze.

Największe wrażenie zrobiła na mnie informacja o 8,5 miliona złotych rocznego budżetu departamentu mediów PZPN!!! Ponieważ na konferencji byli nie tylko dziennikarze, Tomasz Jagodziński, były kandydat na prezesa, a obecnie dyrektor Muzeum Sportu w Warszawie, nie mógł uwierzyć:

„Niewiarygodne. To czteroletni budżet muzeum, które zatrudnia 38 osób”.

Jeśli informacja o tych milionach jest prawdziwa, a pochodzi przecież od członka zarządu, właśnie padł mit o genialnych reformatorach polskiej piłki. Gdy nowa ekipa obejmowała władze, wreszcie miało być normalnie. I jest. Normalna propaganda sukcesu jak za komuny. Najważniejsze by zachować własne stołki. A Greń wyjaśnił co jest teraz priorytetem prezesa związku – zmiana statutu na czerwcowym zjeździe, pozwalająca mu rządzić jeszcze latami.

Członek zarządu PZPN nie ma wątpliwości, że zostanie odstrzelony już w piątek, bo stał się niewygodny. Po aferze w Dublinie od razu wszczęto przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne w związku, a nikogo nie interesowało przeprowadzenie najpierw postępowania wyjaśniającego. Przy okazji kolejny raz uszczypnął Bońka zarzucając mu dwuznaczne moralnie zaangażowanie w bukmacherkę. I zapytał:

„Dlaczego przeciwko prezesowi Komisja Dyscyplinarna nie wszczyna postępowania dyscyplinarnego”?

Dostało się też mojemu ulubionemu ulubieńcowi, który postanowił złożyć doniesienie do prokuratury:

„Pan Jan Tomaszewski to bliski znajomy prezesa Bońka, a jego córka pracuje w Polsacie. Ciekawe czemu? Może dlatego, że jest ładną pogodynką”?

Na koniec Greń przytoczył hasło: "Łączy Nas Piłka", pytając:

„A może: Łączą nas interesy”?

Niestety po swoim wystąpieniu trwającym około godzinę natychmiast opuścił salę, nie chcąc odpowiadać na żadne pytania. Ale zostawił tyle pytań bez odpowiedzi, że (nie tylko) prawnicy będą mieli co robić.

▬ ▬ ● ▬