Race znowu najważniejsze

Fot. Trafnie.eu

Lechia Gdańsk pokonała 1:0 Jagiellonię Białystok w finale Pucharu Polski. Emocji było sporo. Na boisku, na trybunach, a nawet pod stadionem.

Niestety najmniej na boisku, ale, jak powiedział po meczu trener zwycięskiej drużyny Piotr Stokowiec, finały są po to, by je wygrywać, a nie pięknie grać. Mało odkrywcze, jednak wyjątkowo trafne. Sam zresztą kilka razy przestrzegałem przed różnymi finałami, by nie oczekiwać po nich zbyt wiele.

Choć końcówka wynagrodziła wszystkim w nadmiarze wcześniejszy brak wszelkich emocji. Lechia pięć minut przed końcem zdobyła bramkę, której sędzia nie uznał. Nie uznał słusznie, jak zauważył Stokowiec, bo padła ze spalonego.

Ale mówił to już po meczu, do tego wygranym. A gdy zawodnicy z Gdańska nacieszyli się do woli zdobytym golem i okazało się, że przedwcześnie, trzeba było emocjonalnie  powrócić do stanu sprzed euforii i grać dalej, co wcale nie jest takie proste. Tym bardziej po ostatnich doświadczeniach Lechii z decyzjami sędziowskimi z meczu z Legią.

Byłem więc ciekawy czy piłkarze Stokowca są w stanie się jeszcze pozbierać i dalej walczyć. Okazało się, że nie jest z nimi tak źle. Pozbierali się błyskawicznie. Nawet nie dopuścili do dogrywki, strzelając zwycięską bramkę w doliczonym czasie gry po strzale Artura Sobiecha. I już nikt nie miał wątpliwości, że została strzelona prawidłowo.

Czy zdobywając ponownie puchar po trzydziestu sześciu (!) latach Lechia dostanie przysłowiowego kopa, by spróbować jeszcze powalczyć o mistrzostwo, choć wielu już ją skreśliło? I czy Jagiellonia zdoła obronić czwarte miejsce w tabeli gwarantujące jej start w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej? Oto pytania rzucają już cień na najbliższą kolejkę ligową, następne zresztą też.

Teraz o emocjach na trybunach. Ale by o nich napisać trzeba opuścić… stadion. Finały Pucharu Polski były w ostatnich latach także, może nawet przede wszystkim, nieoficjalnymi mistrzostwami kraju w pirotechnice. PZPN postanowił podjąć wyzwanie jako organizator imprezy. W wyposażeniu stadionu pojawiły się dwie ogromne siatki rozpięte pomiędzy dachem i murawą w sektorach za bramkami, by nic niepożądanego nie wylądowało na boisku.

Były też inne działania. Efekt? Sektory z kibicami Lechii w pierwszej połowie zostały tylko częściowo zajęte. Dopingu z ich strony praktycznie nie było. Był za to zgodny chór z sympatykami Jagiellonii w posyłaniu „pozdrowień” policji i PZPN, które do cytowania się nie nadają. Jeszcze w trakcie pierwszej połowy meczu związek opublikował  oświadczenie na swojej stronie internetowej:

„Kibice Lechii Gdańsk mieli możliwość wejścia na teren PGE Narodowego od godziny 9:30, kiedy to zostały otwarte bramy stadionu dla uczestników imprezy. Tylko nieliczni z tego skorzystali i pojawili się na obiekcie. Większa część kibiców, nie chcąc poddać się kontroli wejścia polegającej na sprawdzeniu odzieży wierzchniej i bagażu, zaprzestała wchodzenia na obiekt, grupując się przed bramą wejściową. Zebrany tłum dopiero na około godzinę przed rozpoczęciem meczu zaczął napierać na bramę wejściową stadionu (nr 10), podejmując próbę siłowego wtargnięcia na teren obiektu, celem wniesienia środków pirotechnicznych. W wyniku zaistniałej sytuacji interwencję podjęły siły policyjne, które zdecydowały o zamknięciu bramy wejściowej.

Na stadion sprawnie weszli natomiast kibice Jagiellonii Białystok, którzy zgodnie z zasadami organizacji i bezpieczeństwa, poddali się procedurom kontrolnym.

Polski Związek Piłki Nożnej oraz operator stadionu, którym jest Spółka PL.2012+, przygotowania do tegorocznej edycji finału Totolotek Pucharu Polski rozpoczęli przed kilkoma miesiącami. Bazując na doświadczeniach lat ubiegłych wprowadzono znacznie większe środki bezpieczeństwa. Przy organizacji meczu oba podmioty regularnie współpracowały z organami państwowymi, w tym w szczególności Policją”.

Gdy po przerwie zapełniły się wreszcie sektory z kibicami Lechii, atmosfera stała się już godna finału. Niesamowity doping z obu stron, a do tego przygotowana barwna oprawa. I oczywiście race, choć w tym roku znacznie mniej niż w poprzednich, i żadna nie wylądowała na murawie.  

Nie chcę za dużo narzekać, więc cieszę się, że finał pucharu znów był piłkarskim wydarzeniem w kraju, w którym mieszkam. Może dożyję jeszcze kolejnego, który nie tylko będzie wydarzeniem na zapełnionym po brzegi największym stadionie, ale na dodatek nie będą z nim związane żadne, mniejsze lub większe, afery. Za bardzo w to nie wierzę, więc cieszę się z tego, co mogłem oglądać.

▬ ▬ ● ▬

Galeria