Rajska oferta w piłkarskim piekle?

Fot. Trafnie.eu

Gdy reprezentacje rozgrywają mecze towarzyskie, w klubowej piłce też sporo się dzieje. Szczególnie w ostatnim tygodniu, choć oczywiście poza boiskiem.

Zawsze, gdy mam zamiar napisać - „a nie mówiłem?” - kilka razy się nad tym zastanawiam. Nie chcę, by ktoś odczytywał moje słowa jako próbę kreowania się na mądrzejszego niż jestem. Ale z drugiej strony zawsze miło sobie uświadomić, że jakaś przepowiednia się sprawdziła. A już uświadomienie sobie, że sprawdziła się ta, dotycząca jednego z moich ulubieńców, wręcz napawa rozkoszą. Nie mogę się więc powstrzymać i pytam – a nie mówiłem? Mimo, że już raz o tym pisałem...

Gogusiem, którego zachowanie przewidziałem bez pudła jest Cristiano Ronaldo. Podobno właśnie złożył Realowi propozycję nie do odrzucenia. Uprzejmie zgodził się, by klub z Madrytu zaproponował mu przedłużenie kontraktu. Oczywiście, co chyba jasne dla każdego, jeśli nowa umowa zostanie podpisana ma zarabiać więcej niż dotychczas.

By nie tracić czasu podał sumę swoich przyszłych zarobków. To okrągłe czterdzieści milionów plus jeszcze jedno euro rocznie. Po co dodatkowo jedno euro? Można powiedzieć, że Ronaldo ma poczucie humoru, więc tak sobie wymyślił. Niestety nie ma go zupełnie, ani tym bardziej dystansu do swojej osoby.

Według medialnych doniesień nowy kontrakt Leo Messiego z Barceloną wyceniono właśnie na czterdzieści milionów rocznie. Dlatego Portugalczyk musi dostać jeszcze symboliczne euro, bo inaczej jego narcystyczne usposobienie nie zniosłoby faktu, że ktoś za kopanie piłki może zarabiać więcej.

Od momentu, gdy pojawiły się przecieki o nowym kontrakcie Messiego, Ronaldo z pewnością gorzej sypia. Szkoda mi go trochę, bo narcyzm ma swoje prawa i potrafi czasami wykończyć i tych z rozbudowanym ego. Czyli sprawdziła się przepowiednia z listopada:

„Dlatego nie wierzę, by sytuacja była na dłuższą metę do zaakceptowania. Czyli co? Kolejne przedłużenie kontraktu z Realem czy raczej transfer w zamian za najlepsze zarobki na świecie?”

Wiecznie nieszczęśliwego gogusia mam już z głowy, to teraz zajmę się największym szczęściarzem kończącego się tygodnia. Thomas Tuchel, były trener Borussii Dortmund, nie chce pracować w Bayernie Monachium. Dla niektórych to sensacja, bo odrzucił posadę będącą marzeniem większości (nie tylko) niemieckich szkoleniowców. I trzeba go za podjętą decyzję… pochwalić.

Dlaczego? Ponieważ nie zagrzała mu się głowa i wybrał jeszcze lepszą - ma w lecie zostać menedżerem Arsenalu Londyn. Tak przynajmniej twierdzi magazyn „Kicker”. Czyli obejmie posadę, którą najtrudniej stracić w piłkarskim świecie. Piastujący ją jeszcze Arsene Wenger objął wspomnianą funkcję we wrześniu 1996 roku, pracuje więc w klubie już dwudziesty drugi rok!!! Przez ostatnią dekadę w mediach „zwalniano” go przynajmniej kilka razy w roku, ale dzięki Bogu na stołku pozostał, co najlepiej świadczy, że trener najbezpieczniej czuje się w Arsenalu właśnie.

Tuchel chyba więc słusznie wykalkulował, że w tym piłkarskim piekle zaproponowano mu posadę w raju. Przynajmniej z jego punktu widzenia. Prawdopodobieństwo straty pracy, w porównaniu z każdym innym klubem, jest co najmniej dziesięć razy mniejsze, ale…

Po pierwsze, informacje „Kickera” muszą okazać się prawdziwe. Po drugie, żeby Niemiec zastąpił w Londynie Francuza, ten ostatni musi zostać zwolniony. A cały czas twierdzi, że nigdzie się nie wybiera, mając jeszcze ważny kontrakt na następny sezon. I nikt z klubu oficjalnie nie potwierdził, że w tym względzie coś miałoby się zmienić.

▬ ▬ ● ▬