Scenarzysta, reżyser, aktor

Fot. Trafnie.eu

Uświadomiłem sobie, że opisując najważniejsze wydarzenie tygodnia, prawie nie poświęciłem uwagi temu, który był prawdopodobnie najważniejszy.

Dlatego pora nadrobić zaległości. Tym bardziej, że Jose Mourinho jest jednym z moich ulubieńców. Staram się analizować nie tylko to, co mówi, ale (może przede wszystkim) jak się zachowuje. W finale Ligi Europejskiej miałem wspaniałą okazję.

Gdy Manchester United szybko zdobył bramkę, cała ławka rezerwowych eksplodowała z radości. Cała, oprócz Jose. Nawet się nie ruszył, a po prezentowanej minie można było wywnioskować, że to raczej Ajax Amsterdam zrobił krzywdę jego piłkarzom.

Ale po każdej spornej akcji w polu karnym Holendrów albo jego okolicach, gdy sędzia Damir Skomina miał czelność nie odgwizdać faulu dla jego drużyny, wyskakiwał z ławki, jak wystrzelony z procy. Podbiegał pod samą boczną linię, rozkładał ręce w dramatycznym geście, który miał znaczyć – jak to możliwe, jak mógł tego nie zauważyć, nie odgwizdać?

Wtedy podchodził do niego arbiter techniczny, a Mourinho szybko łagodniał. Kładł mu na ramieniu rękę w przyjacielsko-uspokajającym geście, co mogło, miało oznaczać – no nie, w porządku, rozumiem, rozumiem… I niemal w tym samym momencie niezwykle ekspresyjnymi ruchami pokazywał swoim zawodnikom, by się wracali i organizowali w defensywie. Kolejna sporna sytuacja i ten sam scenariusz...

Czyli z jednej strony pokazywał wszystkim – nie damy się tak traktować, niech sędzia następnym razem się zastanowi zanim podejmie decyzję przeciwko nam!!! A jednocześnie pokazywał zawodnikom, że cały czas jest z nimi, cały czas ich wspiera.

Gdy arbiter doliczył cztery minuty do drugiej połowy, wiadomo już było, że mecz został rozstrzygnięty. Choć Ajax naciskał, musiałby stać się cud, by odrobił dwubramkową stratę. Minęły ze dwie minuty tego doliczonego czasu, kiedy Jose dał sygnał do świętowania. Już rozluźniony, uśmiechnięty i pewny siebie zaczął przy ławce rezerwowych kolejno obściskiwać kolejnych członków swojego sztabu.

Konferencja prasowa po meczu była już teatrem jednego aktora. Najpierw odpowiedział na pytanie swojego rodaka po portugalsku. Mówił długo, ale prowadzący nie odważył się mu przerwać. Dopiero gdy skończył, poinformował, że na konferencji obowiązują tylko dwa oficjalne języki – angielski i holenderski. I tylko w nich można zadawać pytania. Ale „The Special One” wcześniej pokazał, że jest na specjalnych zasadach.

Potem mówił, że to był jego najważniejszy sukces, że zawsze szanuje rywali, itp., itd. Dało się wyczuć wielką pewność siebie, ale nie arogancję. Końcowy akord występu w Sztokholmie, w którym wszystko się udało jak scenarzysta zaplanował, a reżyser i aktor perfekcyjnie zrealizował. 

To był przecież głównie jego sukces. Kolejny w tym sezonie. Zaczął od angielskiego Superpucharu (Tarczy Wspólnoty) jeszcze w sierpniu, potem był Puchar Ligi w lutym, a teraz triumf w Lidze Europejskiej. Czyli powrót na europejskie salony. Dlatego Mourinho z triumfem po meczu przyznał:

„Wróciliśmy do Ligi Mistrzów”.

Manchester United nie zdołał zająć w Premier League jednego z czterech miejsc gwarantujących przynajmniej udział w kwalifikacjach do tych rozgrywek. Gwarantuje to jednak triumf w Lidze Europejskiej. Czyli do Manchesteru, a dokładniej jego czerwonej części, wrócą wielkie pieniądze, które gwarantuje Liga Mistrzów.

Jednak oczekiwania z tym związane będą w najbliższym sezonie większe, niż w obecnym. Ale Mourinho sam taki scenariusz wyreżyserował, więc musi się teraz szykować do odegrania trudniejszej roli.

▬ ▬ ● ▬