To znacznie głębszy problem?

Fot. Trafnie.eu

Czy ktoś jeszcze pamięta chorwackiego trenera Nenada Bjelicę? W Poznaniu z pewnością pamiętają go najlepiej. Właśnie udzielił wywiadu polskim mediom.

Pracował w Lechu niecałe dwa lata. Został zwolniony w maju 2018 roku, gdy na finiszu sezonu drużyna, po serii porażek, straciła już praktycznie szansę na tytuł mistrzowski. We wspomnianym wywiadzie najciekawszy jest wątek dotyczący jego dymisji (za: przegladsportowy.pl):

„Myślę, że to nie była decyzja [prezesa] Piotra Rutkowskiego, lecz jego ojca. Gdyby to zależało tylko od Piotra, zostałbym na stanowisku. Mieliśmy dobry kontakt, sądzę, że teraz rozumie, ile zrobiłem dla klubu. Dziś już to wie. Jego ojciec tego nie rozumiał, widział głównie to, czego nam brakowało, czyli tytułów. Zaakceptowałem decyzję, poszedłem swoją drogą. A rodzinę Lecha cały czas szanuję. Żałuję tylko, że nie zdobyłem żadnych trofeów, fani drużyny na to zasługują. Jako trener nigdy nie miałem takich kibiców, jacy są w Poznaniu”.

Na sugestię, że „to Piotr Rutkowski powiedział, że problem leżał w pana mentalności, że nie umiał pan zaszczepić w piłkarzach chęci wygrywania”, odpowiedział tak:

„Powiem tylko jedno: proszę porównać wyniki Lecha, kiedy ja go prowadziłem, do tych, które są po moim odejściu. Ile punktów zdobywali wtedy, a ile przez ostatni rok? O co walczyła ta drużyna wówczas, a o co walczy dziś? To najlepsza odpowiedź na słowa Piotra. wypowiedział je po moim zwolnieniu, kiedy była duża presja kibiców. Myślę, że dziś by tego nie powtórzył”.

Spodziewałem się raczej, że Bjelica wykorzysta wywiad, by się po szefach poznańskiego klubu bezwzględnie przejechać nie przebierając w słowach. Tym bardziej, że pamiętam go z polskiej ligi jako człowieka, któremu przytrafiło się kilka dość dziwnych czy wręcz napastliwych wypowiedzi ze słynnym „cirkusem” na czele. Ton jego odpowiedzi, przynajmniej dla mnie, jest wyjątkowo wyważony. Można powiedzieć, że z klasą, której podczas bytności w Polsce czasami mu brakowało.

A przecież ponad rok po dymisji mógłby zadzierać nosa i wręcz wypiąć się na tych, którzy go z Poznania pogonili. Przecież zaledwie kilka dni później został zatrudniony przez Dinamo Zagrzeb, najlepszy klub w kraju, którego reprezentacja po kolejnych dwóch miesiącach zdobyła wicemistrzostwo świata.

I raczej trudno mówić o przypadku, znajomościach czy szczęściu Bjelicy w tak szybkim podpisaniu kontraktu. Bo minął rok i zameldował się ze swoją drużyną w Lidze Mistrzów. A w inauguracyjnym meczu fazy grupowej jego Dinamo rozgromiło 4:0 Atalantę Bergamo. Niby nowicjusza w prestiżowych rozgrywkach, ale z jednej z najsilniejszych lig europejskich, zdecydowanie silniejszej niż chorwacka.

Gdy się to wszystko przeanalizuje, trzeba przyznać, że Bjelica nie jest z pewnością trenerskim przybłędą. Wręcz przeciwnie – fachowcem, za którym przemawiają fakty. W związku z tym pytanie nie dające mi spokoju – jak więc możliwe, że świetnie radzi sobie w ojczyźnie będącej niedościgłym wzorem, biorąc pod uwagę osiągane wyniki, dla kraju, w którym jeszcze w ubiegłym roku pracował, a w którym go już nie chciano?

Oczywiście można powiedzieć, że sam powinien obronić się wynikami. A skoro się nie obronił, ma na co zasłużył. Oczywiście można. Mnie jednak owa kwestia ciągle nurtuje. Bo przecież mówimy o chorym piłkarsko kraju, którego drużyny sięgnęły właśnie dna w europejskich rozgrywkach pucharowych. Jak to możliwe, że w podstawowym składzie Dinama we wspomnianym meczu z Atalantą wychodzi niejaki Emir Dilaver, wcześniej piłkarz Lecha, za którym chyba nikt w Poznaniu specjalnie nie tęskni, a który po powrocie do ojczyzny radzi sobie świetnie?

To raczej nie jest problem Bjelicy, jego mentalności, osiąganych w Poznaniu wyników, ale znacznie głębszy problem polskiej ligi właśnie. Przynajmniej dla mnie. Jeśli ktoś ma inne zdanie, chętnie je poznam.

▬ ▬ ● ▬