Witajcie znów na Plough Lane!

Fot. Trafnie.eu

W drodze powrotnej z Cardiff do Polski zatrzymałem się na chwilę w Londynie. Powodem było moje... skrzywienie, o którym wspominałem już wielokrotnie.

Bo wielokrotnie wspominałem o kilku klubach w Europie, których wyniki śledzę ze zdwojoną uwagą życząc im jak najlepiej. Jednym z nich jest AFC Wimbledon występujący obecnie w czwartej lidze angielskiej. I właśnie zwiedzenie nowego stadionu tego klubu było największą atrakcją mojego pobytu w Londynie. Wiem, że niektórzy mogą pukać się w głowę. Dlatego na swoje usprawiedliwienie, by pokazać logiczność wyboru, rozwinę temat.

Byłem kiedyś na meczu Wimbledonu prawie ćwierć wieku temu. W 1998 roku występował jeszcze w Premier League stanowiąc jedną z jego szczególnych atrakcji. Klub, który wziął swą nazwę od południowo-zachodniej dzielnicy Londynu, znanej głównie ze słynnego turnieju tenisowego, nazywany był „Szalonym Gangiem”. Prezentował wyjątkowo siermiężny styl polegający na bezwzględnym traktowaniu rywali w boiskowej walce wręcz, najprostszymi środkami (długie zagrania i walka w powietrzu o piłkę) dążąc do zwycięstwa.

Piłkarskim ”gangiem” rządził niejaki Vinnie Jones, który zasłynął tym, że już w trzeciej sekundzie jednego z meczów zobaczył żółtą kartkę. Innym z jego najsłynniejszych wyczynów, podczas meczu z Tottenhamem Hotspur, było złapanie Paula Gascoigne za to, co mężczyzna ma najcenniejszego, a co można dziś w rysunkowej formie oglądać na nowym stadionie na wielkiej planszy, stanowiącej coś w rodzaju historii klubu w formie komiksu [patrz galeria na końcu tekstu]. Zdążył też dziewięć razy zagrać w reprezentacji Walii, bo znaleziono w jego rodowodzie jakieś walijskie korzenie, z czego angielskie media mocno się naśmiewały.

Choć „Szalony Gang” stanowił coś w rodzaju swoistego folkloru Premeir League zdołał osiągnąć wielki sukces, największy w dziejach klubu. W 1988 roku pokonał na Wembley Liverpool 1:0 w finale Pucharu Anglii zdobywając cenne trofeum!

Ten triumf stał się jednym z symboli Wimbledonu, tak samo jak nazwa ulicy Plough Lane, przy której mieścił się jego stadion od powstania klubu w 1899 roku. Użyłem czasu przeszłego, bo już nie istnieje. Miałem jeszcze okazję go zobaczyć, choć drużyna nie występowała na nim, więc popadał w ruinę.

Gdy byłem na jej meczu w marcu 1998 roku dzierżawiła stadion Selhurst Park od klubu Crystal Palace i na tym obiekcie od 1991 roku podejmowała rywali w Premier League. Oglądałem jej rywalizację z Leicester City, jeśli dobrze pamiętam, z Martinem O’Neillem na trenerskiej ławce. Na pewno nie wystąpił wtedy Jones, ze względu na kontuzje czy, bardziej prawdopodobne, żółte kartki. Po meczu chciałem się z nim umówić na wywiad, ale powiedział, że ma podpisany kontrakt na wyłączność z „The Sun”, więc sorry, ale odmówił. Był już wtedy medialną gwiazdą, a potem także… aktorem.

Trafiłem na schyłkowy okres działalności „starego” Wimbledonu, w którego historii nastąpiło następnie szereg ostrych zakrętów. W 2000 roku spadł z Premier League i kierownictwo klubu zaczęło wykonywać dziwne ruchy. Uzyskało oficjalną zgodę władz angielskiej piłki na przeniesienie go do innego miasta.

Kibice, zamiast złorzeczyć i rozpaczać, zaczęli działać, dlatego w 2002 roku założyli nowy klub - AFC Wimbledon, który na wynajętym Kingsmeadow Stadium, położonym kilka kilometrów na południe od Wimbledonu, przystąpił do rywalizacji w lidze Combined Counties League, czyli dziewiątym poziomie rozgrywek. „Stary” Wimbledon został rok później przeniesiony do Milton Keynes, typowego miasta-sypialni, położonego niecałe sto kilometrów na północ od dawnej siedziby. W 2004 roku zmienił nazwę na MK Dons.

AFC Wimbledon szybko zaczął piąć się po ligowych szczeblach angielskiego futbolu zdobywając kolejne awanse. Aż w 2012 roku zameldował się w League Two, czyli czwartym poziomie profesjonalnych rozgrywek. Śledziłem jego wyniki, czego dowody można znaleźć w kilku tekstach, i nie umknął mi fakt, gdy w grudniu tego samego roku spotkał się w meczu Pucharu Anglii z trzecioligowym... MK Dons, co oczywiście z przyjemnością opisałem. Choć pierwsza taka konfrontacja zakończyła się porażką, już sam fakt, że do niej doszło stanowił dla mnie namacalny dowód swoistego triumfu sympatyków Wimbledonu, którzy nie pozwolili unicestwić swojego klub. Uwielbiam podobne historie stanowiące prawdziwą esencję futbolu.

Bo nie będzie żadnego nadużycia w stwierdzeniu, że Wimbledonem rządzą kibice. The Dons Trust, czyli stowarzyszenie jego sympatyków, posiada 75 procent akcji w spółce AFCW plc będącej właścicielem klubu. Pozostałe akcje należą do prywatnych akcjonariuszy. W 2019 roku wypuszczono drugi ich pakiet, by zdobyć środki na sfinansowanie nowego stadionu.

Gdy dowiedziałem się, że Wimbledon wraca na Plough Lane, postanowiłem przy najbliższej okazji tam pojechać. Nowy stadion klubu powstał kilkaset metrów od starego, na tej samej ulicy, na miejscu dawnego stadionu, na którym odbywały się zawody żużlowe i wyścigi chartów.

Kameralny obiekt, który ze względów komercyjnych oficjalnie nazywa się Cherry Red Records Stadium, choć wciśnięty pomiędzy nowe bloki, by zmieścić się na działce, na której mógł zostać zbudowany, prezentuje się świetnie, stanowiąc powód do sumy dla kibiców niezniszczalnego klubu.

Jednego z tych, który wsparł budowę nowego stadionu spotkałem w znajdującym się tam klubowego sklepu. Anthony Sirkett przez wiele lat jeździł na mecze ukochanego Wimbledonu, co ten potrafił docenić zatrudniając go w swoim sklepie. Zaprowadził mnie do ogromnej tablicy, na której znajdują się nazwiska wszystkich, którzy finansowo wsparli budowę stadionu. Wskazał na jedno na samej górze mówiąc z dumą:

„To jestem ja!”

Przed stadionem w lipcu odsłonięto drewnianą rzeźbę przedstawiającą dwóch kapitanów drużyn, którzy wywalczyli dla klubu dwa trofea – Dave Beasanta z Pucharem Anglii i Roya Lawa ze zdobytym w 1963 roku FA Amateur Cup. Choć to drugie jest mało znaczące, dla Wimbledonu z pewnością bezcenne. W niewielkiej sali stanowiącej małe muzeum można zobaczyć pamiątki związane z jego historią i najbardziej znanymi zawodnikami. A ich nazwiska znajdują się na imitacjach koszulek w szatni drużyny, by klubowymi legendami inspirować obecnych jej zawodników.

Żeby nie było za słodko, w tej historii pojawi się niestety gorzki akcent. Klub zarządzany przez własnych kibiców w ubiegłym sezonie zanotował bolesny spadek z trzeciej do czwartej ligi. Nikt mu przecież nie będzie oddawał punktów tylko dlatego, że ma wyjątkowo barwną historię. Przeżywał też problemy finansowe, bo z pewnością nie jest łatwo egzystować w angielskim futbolu bez niebezpiecznego flirtu z wielkim kapitałem, którego bezwzględności boleśnie doświadczył.

Choć z drugiej strony to wręcz problemy… wymarzone, gdy porówna się je z sytuacją sprzed kilkunastu lat. Wimbledon wrócił do korzeni, do swojej dzielnicy, na własny stadion, znów uczestniczy w profesjonalnych rozgrywkach.

Na rogu Plough Lane i Durnsford Road, przy zbiegu których znajdował się kiedyś stary stadion, a dziś stoją nowe bloki mieszkalne, w 2010 roku odsłonięto tablicę z dwugłowym orłem z klubowego herbu, upamiętniającą zdobycie przez Wimbledon Pucharu Anglii. Kiedyś jego kibice mogli co najwyżej patrząc na nią z nostalgią powspominać najlepsze lata w historii. Teraz mijają ją w drodze na mecze na nowym, pięknym stadionie przy tej samej, kultowej wręcz, Plough Lane...

▬ ▬ ● ▬

Galeria