Zmiażdżony pomysł Nawałki

Fot. Trafnie.eu

Co pokaże reprezentacja Polski w zbliżających się meczach towarzyskich z Nigerią i Koreą Południową? To pewnie chciałby wiedzieć także jej trener.

Żółta lampka ostrzegawcza zapaliła się już w listopadzie. W meczach z Urugwajem i Meksykiem nie wystąpił Robert Lewandowski, a gdy do tego kilku zmienników pokazało, że na nich nie ma jeszcze co liczyć, nawet najwięksi optymiści mierzący w Rosji w medal musieli choć na chwilę zamilknąć.

Od tamtej pory trochę się zmieniło, ale głównie na gorsze. Wtedy w reprezentacji grał jeszcze Jakub Błaszczykowski. Kamil Grosicki, jeśli dobrze pamiętam, nie miał większych problemów z regularnymi występami w klubie. Rafał Wolski i Maciej Makuszewski liczyli na powołanie do 23-osobowej kadry na mistrzostwa nie przypuszczając nawet, jak brutalnie poważna kontuzja kolana przerwie ich nadzieje.

Wydawało się, że po udanym debiucie w kadrze Jarosław Jach może stać się wartościową alternatywą w defensywie. Niestety tylko się wydawało, bo wybrał transfer, który mu odradzano i wolał oglądać mecze Premier League z trybun.

Jach strzelił sobie samobója, a przy okazji także reprezentacyjnej drużynie. Bo jak inaczej nazwać sytuację, że w dwóch meczach towarzyskich udało się znaleźć wreszcie jakiegoś wyglądającego nieźle następcę, a ten sam się później unicestwił przynajmniej na jakiś okres?

Mecze z Nigerią i Koreą Południową mają być wielką szansą na wykreowanie nowego reprezentanta żwawo hasającego po skrzydle. To Przemysław Frankowski z drużyny będącej rewelacją sezonu, czyli Jagiellonii Białystok. Oby mu się udało! Bo w tej chwili każdy wartościowy piłkarz w kadrze jest na wagę złota.

Frankowski miał podzielić (tak przypuszczam) los Jacha. Jednak jego zimowy transfer do ligi francuskiej nie doszedł do skutku. Do końca nie wiem, czy dlatego, że tak po prostu wyszło, czy zdecydowanie wybrał pozostanie w Polsce do finałów i regularną grę w lidze z myślą o ewentualnym powołaniu? A ponieważ nie wiem, nie wiem też, czy jest sens chwalenia go za decyzję na wyrost. Niech się cieszy z tego gdzie teraz jest. I niech powtórzy w kadrze to, co pokazuje w klubie.

Jak czytam marcowe mecze mają być kolejnym testem nowego ustawienia drużyny – 3-4-3 (3-4-2-1), próbowanego już w listopadzie. Logiczne, że trener szuka optymalnego rozwiązania. Tylko czy akurat do tego ma odpowiednich wykonawców?

Mieszkający w Szwajcarii polski trener Mirosław Tłokiński, były piłkarz Widzewa Łódź i reprezentacji Polski, już w listopadzie wręcz zmiażdżył ów pomysł taktyczny na swojej stronie na Facebooku pisząc, że „zapowiadany ofensywny system gry 3:4:3 jest w wykonaniu reprezentacji Polski utopią i niemożliwy do wykonania, z powodu braku odpowiednich »narzędzi« (piłkarzy) do jego realizacji!”

Argumentował to tak:

„Jako zawodnik, ale głównie trener wiem, że system 3:4:3 jest aktualnie najbardziej ofensywną i najtrudniejszą wersją gry nie tylko w ATAKU, ale szczególnie w OBRONIE. I właśnie w tym stwierdzeniu (ataku i obronie) tkwi »klucz« sukcesu lub niepowodzenia tego systemu gry. Trzeba nie zapominać, że działania ofensywne i defensywne w tej formie gry, wymagają realizowania przez każdego zawodnika, wszystkich elementów kunsztu piłkarskiego na najwyższym poziomie. A nasi reprezentanci tych “wartości”, na takim pułapie nie posiadają.

- O jakie wartości chodzi?

Po pierwsze FIZYCZNE, a głównie SZYBKOŚCIOWE. Dotyczy to nie tylko napastników i pomocników, ale w pierwszym rzędzie OBROŃCÓW. Trzeba posiadać obrońców równie szybkich (jeśli nie szybszych) od napastników przeciwnika”.

Ocena odważna, choć zdecydowanie nie wpisująca się nastrój polskich mediów i kibiców hołdujących bardziej zasadzie – damy radę, niech to nas się boją! Ja od siebie zaproponuję inne ustawienie. Też grę trzema formacjami:

1. Zdrowi i w optymalnej fizycznej dyspozycji.

2. Regularnie występujący w podstawowym składzie w swoich klubach.

3. Znajdujący się życiowej formie.

Tak zestawiona drużyna daje większe nadzieje na sukces bez względu na system w jaki spróbuje się ją wtłoczyć.

▬ ▬ ● ▬