Ile kosztuje słowo?

Reprezentacja Polski zremisowała 1:1 z Hiszpanią w Sewilli w swoim drugim meczu na Euro 2020. Wynik naprawdę cenny. Za kilka dni okaże się, czy bezcenny.

Przed meczem było wiadomo, że drużyna Paulo Sousy nie może przegrać, jeśli chce zachować szansę na wyjście z grupy. Nie przegrała, co należy uznać za sukces. Nawet spory, biorąc pod uwagę przebieg meczu. Wynik z reprezentacją o ogromnym potencjale na pewno nie był szczęśliwy, choć rywale zmarnowali karnego, a mieli jeszcze okazje do strzelenia bramki. Ale nasi (Karol Świderski, Robert Lewandowski) też mieli. A do tego mieli również umiejętności, by nie tylko się rozpaczliwie bronić, ale też zdobyć wyrównującego gola.

Tym różnili się na przykład od grupowych rywali - Szwedów, którzy wcześniej takze zremisowali z Hiszpanią, ale bezbramkowo i poza jedną akcją przez całe spotkanie niemal wyłącznie się bronili, czy raczej przeszkadzali rywalom w grze.

Polacy byli w Sewilli drużyną, co dało się zauważyć od pierwszej minuty, a co nie zawsze dało się dostrzec w poprzednim starciu ze Słowacją. Nie zmieniłbym zdania o ich grze gdyby nawet minimalnie przegrali z Hiszpanami. I nie zmieniam zdania o ich możliwościach, nadal uważając za średniej klasy drużynę europejską.

W urwanie punktu rywalom nie wierzyłem, tym bardziej mnie cieszy, że dokonali tego w naprawdę przyzwoitym stylu. Nazywanie jednak ich meczu „wspaniałym”, bo już na takie opinie trafiłem, jest lekką przesadą. Przy straconej bramce piłka bezkarnie pomknęła po murawie przez środek pola karnego pomiędzy kilkoma polskimi zawodnikami. A faul (Jakub Moder), po którym Hiszpanie dostali karnego, powinien być fragmentem filmu instruktażowego, jak nie należy zachowywać się w pobliżu własnej bramki.

Mecz z Hiszpanią, a także to, co działo się przed nim, dowodzi, że słowo staniało, nawet bardzo. Wojciech Szczęsny, sponiewierany jako nieudacznik po porażce ze Słowacją, pokazał, że nim nie jest. Remis w Sewilli to w dużej mierze jego zasługa, bo wybronił w dużym stylu jeden ze strzałów Hiszpanów.

Lewandowski moim zdaniem nie zawodzi ponownie na wielkiej imprezie, co wielu mu kolejny raz sugeruje. Nie tylko dlatego, że w sobotę strzelił bramkę. Broniłem go, chyba jako jeden z niewielu, po mistrzostwach świata w Rosji. I choć irytuje mnie nasilająca się coraz bardziej jego gestykulacja na boisku skierowana do kolegów z drużyny, nie sądzę, by kolejny raz zawodził. Reprezentacja to nie Bayern Monachium. Bez należytego wsparcia nawet najlepszy zawodnik sam nic nie znaczy.

Choć równie irytujące bywają wypowiedzi Paulo Sousy, nie uważam, że kopanie Portugalczyka bez znieczulenia w ostatnich tygodniach było w pełni uzasadnione. Ani nie jest tak fantastycznym trenerem, jak go przedstawiał prezes Boniek przy okazji zatrudnienia w styczniu, ani tak beznadziejnym, jak postrzega go wielu moich rodaków.

Mam nadzieję, że po sobotnim remisie nie okaże się, że znów jesteśmy piłkarską potęgą. Za kilka dni mecz ze Szwecją. Jeśli dobrze skalkulowałem, zwycięstwo zagwarantuje wyjście z grupy, co na pewno łatwe do osiągnięcia nie będzie. Bo choć Szwedzi szczęśliwie doczołgali się do końcowego gwizdka w starciu z Hiszpanami, są niezwykle niewygodnym rywalem, a do awansu wystarczy im remis. I paradoksalnie spotkanie z nimi może się okazać trudniejsze od tego w Sewilli.

▬ ▬ ● ▬