Moje niegroźne skrzywienia

Fot. Trafnie.eu

Najwyższa pora podsumować zakończony sezon w ligowej piłce w Europie. Nie będzie to jednak takie podsumowanie, jak pewnie wielu oczekuje.

Nie mam bowiem najmniejszego zamiaru zajmować się kolejnym tytułem zdobytym przez Bayern Monachium czy Juventus Turyn. Na ten temat napisano i powiedziano już i tak dużo za dużo.

Nad klubem z najwyższej półki pochylę się najwyżej tylko na moment. Chodzi o Manchester City, czyli „hałaśliwych sąsiadów”. Tak nazwał ich kiedyś Alex Ferguson nie mogąc znieść, że jego klub z czerwonej części Manchesteru zaczyna pozostawać w głębokim cieniu tego z błękitnej części miasta.

Gdy City zapewniło sobie tytuł mistrzowski, po końcowym gwizdku w meczu z Brighton u siebie na murawę wybiegli kibice, by świętować sukces. Dwóch z nich rozciągnęło transparent, którego treści dokładnie nie pamiętam, ale sens pamiętam znakomicie.

To były pozdrowienia dla Fergusona. Mniej więcej takie – powodzenia Fergie, wszystko inne nieważne. Działo się to zaledwie kilka dni po tym, jak słynny menedżer miał wylew krwi do mózgu. Żeby nie było wątpliwości – dostał życzenia od kibiców znienawidzonego przez siebie klubu, który obraził!

To się mogło zdarzyć tylko w Anglii. Nawet nie próbuję sobie wyobrażać podobnej sytuacji w Polsce, w której kibice jednego klubu skandowali kiedyś - „Jeszcze jeden” - kiedy zmarł jeden z dwóch współwłaścicieli. Inny kraj, inne realia.

Skoro jesteśmy w Anglii, zajmę się już tym, co lubię robić od lat, czyli moimi niegroźnymi skrzywieniami. Jedno z nich polega na śledzeniu finałowych meczów w barażach decydujących o awansie do poszczególnych lig, a rozgrywanych na stadionie Wembley.

W tym najważniejszym, o awans do Premier League, zagrały drużyny Fulham i Aston Vila. Wygrała pierwsza 1:0, dzięki czemu po czterech latach wróciła do ekstraklasy. Choć nie to było dla mnie najważniejsze, lecz liczba widzów – 85 243!!! Na meczu dwóch drużyn drugoligowych. To też się mogło zdarzyć tylko w Anglii.

Próbuję sobie wyobrazić, że na stadionie PGE Narodowym w Warszawie Chojniczanka Chojnice gra GKS Tychy w barażach o trzecie, premiowane awansem miejsce w Ekstraklasie. Na trybunach pięćdziesiąt tysięcy ludzi! Taki żart, słaby. Jeśli pięćdziesiąt, to chyba w całym sezonie na meczach drużyny z Tych. W przypadku tej z Chojnic frekwencja starczyłaby na dwa sezony.

Teraz przenosiny do Szkocji, by obwieścić smutną wiadomość. Z ligi spadł Partick Thistle, na którego meczu byłem przed trzema laty. Zawsze z wielką sympatią odnoszę się do mniejszych klubów, próbujących rywalizować z lokalnymi potentatami. A ten ma wyjątkowo trudne zadanie, bo jak skutecznie walczyć o popularność w Glasgow z Celtikiem czy Rangersami? Ile trzeba mieć wiary i samozaparcia, by zostać kibicem wiecznie trzeciego klubu w mieście?

Taką samą pozycję ma w Madrycie Rayo Vallecano, które właśnie wywalczyło awans do Primera Division, co mnie szalenie cieszy. Od lat z uwagą śledzę wyniki drużyny, na co z pewnością miała wpływ wizyta kiedyś na jej meczu.

Niewielki stadionik w robotniczej dzielnicy Vallecas, a na jego trybunach kibice o lewicowych poglądach i czerwono-żółto-fioletowe republikańskie flagi, przypominające tragiczną wojnę domową. To wszystko składa się na wyjątkowe tło funkcjonowania klubu, mojego ulubionego w Hiszpanii.

Dlatego mogę tylko powtórzyć apel sprzed czterech lat, ciągle aktualny, gdy pisałem o Rayo Vallecano:

„Starajcie się dostrzegać w piłkarskim świecie nie tylko Reale i Barcelony. Naprawdę warto!”

▬ ▬ ● ▬