Reprezentacja czterech stadionów

Fot. Trafnie.eu

Jak miło oglądać mecze, po zakończeniu których wszyscy są szczęśliwi. Miałem taką przyjemność w niedzielę w Paryżu, gdzie Francja pokonała Islandię.

Udało się! Dotarłem cały i zdrowy do mety czteroetapowej trasy ćwierćfinałów mistrzostw Europy odbytej w ciągu zaledwie czterech dni. Sam zgłosiłem się do udziału, więc nie mam prawa (ani ochoty) narzekać.

Odległości wielkie, należało jeszcze znaleźć czas na pisanie, a doba nie jest z gumy, więc ceną za to była w sumie najwyżej jedna przespana z trzech ostatnich nocy. Ale co zobaczyłem i przeżyłem pozostanie moje na zawsze. Codzienna podróż północ (Paryż) – południe (Marsylia) – północ (Lille) – południe (Bordeaux) – północ (Paryż), to każdego dnia pokonywanych od ośmiuset do tysiąca kilometrów.

Możliwe tylko i wyłącznie dzięki super szybkim pociągom TGV, które nie spóźniły się nawet minuty. Ostatnia podróż odbyta w niedzielne przedpołudnie z Bordeaux do Paryża przebiegła gładko i była już tylko słodkim zwieńczeniem całej trasy około trzech tysięcy kilometrów!

Po pierwszym ćwierćfinale z udziałem Polaków pozostał pewien niedosyt, ale to temat na oddzielną rozprawkę. Oglądanie drugiego było przyjemnością, głównie ze względu na wspaniale walczących Walijczyków. Czy trzeci, Niemców z Włochami, stanowił rzeczywiście przedwczesny finał, jak przeczytałem? Teza  nie do sprawdzenia. Za kilka dni przekonamy się co potrafi jego zwycięzca w konfrontacji... No właśnie, z kim? 

Na konferencji po meczu w Bordeaux trener Joachim Löw trochę się zagalopował. Odpowiadając na jedno pytanie mówił tak, jakby było już pewne, że Niemcy zagrają w półfinale z Francją. Dopiero gdy ktoś mu subtelnie zwrócił uwagę, szybko się zreflektował:

„Aaaaaa, tak, oczywiście – Francją albo Islandią”.

I by uwiarygodnić wcześniejszą wypowiedź dodał, że jeśli ta pierwsza zaprezentuje swój potencjał, nie powinna mieć problemu z pokonaniem drugiej.

Wypowiedź Löwa idealnie oddawała nastroje panujące we Francji. Oto rywal, którego trzeba pokonać w drodze do (pół)finału. Bo kto brałby poważnie wariant z wyeliminowaniem gospodarzy z turnieju przez Islandczyków?

Miałem się o tym przekonać w deszczowym Paryżu. Od początku mistrzostw pada tu codziennie, przynajmniej gdy ja jestem. Podobno raz było pięknie, gdy akurat byłem na południu Francji. A poza tym ciągle pada, przestaje (raczej na krótko), mży, pada, leje i tak bez końca. Na meczu Włochów z Hiszpanami na Stade de France kibice uciekli z części trybun znajdujących się teoretycznie pod dachem, bo nawet pod nimi przemokli do suchej nitki przegrywając z deszczem wzmocnionym silnym wiatrem.

W niedzielę pogoda była obrzydliwa. Raczej środek jesieni niż lata. Ołowiane niebo, z którego z drobnymi przerwami ciągle coś leciało. A przez większość meczu znowu lało. Trudno było poczuć w takich warunkach atmosferę, którą żyła cała Francja.

Z jednej strony zawsze dobrze, by gospodarz grał w mistrzostwach jak najdłużej. Z drugiej, jak nie życzyć Islandczykom, by sprawili kolejną niespodziankę? Dokonała tego w swoim pierwszym starcie na poważnej imprezie reprezentacja kraju liczącego nieco ponad trzysta tysięcy mieszkańców. Jeśli w niedzielę na Stade de France było dziesięć tysięcy (tak na oko) islandzkich kibiców, stanowili trzy procent populacji tego kraju! Zastanawiam się, czy kiedykolwiek w historii aż tyle jego obywateli znajdowało się w jednym miejscu, w jednym momencie poza ojczyzną? Może jakiś islandzki historyk to sprawdzi? Albo inaczej – cała ludność Islandii zmieściłaby się na czterech takich stadionach, jak ten w Saint Denis.

Przy okazji chciałbym obalić pewien mit o zimnych ludziach z północy. Przynajmniej w (zimnym!) Paryżu trudno to było zauważyć. Jeśli chodzi o wyluzowanie i przyjazne nastawienie do świata, islandzcy kibice zaliczają się do ścisłej czołówki mistrzostw we Francji. Spójrzcie zresztą sami na te dwie damy na zdjęciu...

Na boisku było jednak inaczej. Francja wręcz zgniotła Islandię wygrywając 5:2. Pozamiatała już do przerwy, prowadząc 4:0. Ale nikt na Stade de France nie był tym faktem zmartwiony. Zaraz po końcowym gwizdku islandzcy kibice zaczęli długie podziękowania dla swoich piłkarzy. Były zbiorowe śpiewy i wspólne zdjęcie całej ekipy na tle szalejących trybun. Dla Islandczyków sam awans do ćwierćfinału był już mistrzostwem Europy i świata razem wziętych, biorąc pod uwagę potencjał tego kraju i miejscowej piłki.

A biorąc pod uwagę potencjał Francji i jej futbolu, drużyna Didiera Deschampsa musi teraz pokonać w czwartek w Marsylii Niemców, by zdobyć mistrzostwo Europy. Każdy inny wynik na tej imprezie będzie jej porażką.

▬ ▬ ● ▬