Rysa na wizerunku i...

Fot. Trafnie.eu

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia bezkonkurencyjny pozostaje temat budzący mnóstwo emocji. Ale intryguje mnie też pewna kwestia związana z drugim.

Poniedziałkowa porażka z Węgrami, a w efekcie brak rozstawienia przed losowaniem par barażowych w eliminacjach do mistrzostw świata, spowodowała straszliwego kaca, którego w żaden sposób nie można się pozbyć. Jak w żaden sposób ie można zrozumieć dlaczego do tej sytuacji doszło. Posłanie do boju drużyny w mocno osłabionym składzie, właściwie bez całego doświadczonego kręgosłupa, wydaje się logicznie niewytłumaczalne.

Oprócz selekcjonera Paulo Sousy w ogniu krytyki znalazł się też Robert Lewandowski. Opublikowanie przez niego specjalnego oświadczenia tylko zwiększyło irytację wśród kibiców i mediów. Tym bardziej, gdy wyszło na jaw, że w dniu meczu z Węgrami brał udział w zdjęciach do filmu dokumentalnego. Jedni w dość wyważony sposób dają wyraz swojej dezaprobacie dla jego postawy. Inni, jak były reprezentant Roman Kosecki, używają mniej dyplomatycznego języka:

„Sodówa odwaliła”.

Lewandowski stwierdził w wywiadzie dla stacji Viaplay udzielonym w sobotę po meczu ligowym z Augsburgiem, że w wolnym czasie, chyba może robić rzeczy, na które ma ochotę. Z całą pewnością. Jednak rysa na wizerunku największej gwiazdy polskiej reprezentacji pozostanie.

Bez względu na rolę jaką odegrał w tym wszystkim, nie zmieniam zdania wyrażonego przed kilkoma dniami, że głównym odpowiedzialnym pozostaje selekcjoner reprezentacji. Gdyby jego narracja była od początku inna, gdyby mecz z Węgrami postrzegał jako ostatni decydujący o awansie do baraży, by być losowanym z pierwszej grupy, wtedy nikt nie miałby nawet prawa pomyśleć o odpuszczaniu tego meczu przez kogokolwiek w jakiejkolwiek formie.

I nie chodzi tylko o Lewandowskiego. Nawet bez niego, za to z Kamilem Glikiem, Grzegorzem Krychowiakiem i Piotrem Zielińskim w podstawowym składzie, Polska była w stanie z całą pewności wywalczyć co najmniej remis, dający uprzywilejowane miejsce przed losowaniem baraży. Niestety pan selekcjoner tak nawywijał, tak przekombinował, że zamiast zagrać w marcu w Warszawie, będziemy musieli walczyć (tylko w jednym meczu!) na wyjeździe. A kaca z tym związanego nawet po upływie kilku dni w żaden sposób nie można się pozbyć…

I jeszcze drugi temat, który pojawił się pod koniec tygodnia. Grzegorz Szeliga przyznał się, że jako piłkarz Wisły Kraków brał udział w sprzedaży meczu Legii w 1993 roku. Dzięki zwycięstwu 6:0 klub z Warszawy zagwarantował sobie tytuł mistrza Polski, który szybko został mu odebrany. Tego faktu jednak konsekwentnie nie uznaje. Dlatego we wszystkich klubowych zestawieniach mistrzostwo z 1993 figuruje z gwiazdką - „* - tytuł mistrzowski odebrany Legii decyzją PZPN”, ale jest zaliczana jako zdobyte. Ciekawy jestem, czy po ostatniej deklaracji Szeligi coś w tej kwestii się zmieni?

▬ ▬ ● ▬