2017-10-01
Skąd my się znamy?
Po meczu dawnych gwiazd zobaczyłem kolejny w gruzińskiej stolicy. Tym razem tłumów już nie było. Należało raczej meczu... poszukać.
Miejscowy Lokomotiwe miał walczyć o punkty w lidze gruzińskiej z Dinamem Batumi. Żeby zobaczyć te zmagania musiałem pojechać do dzielnicy Wake. Trochę daleko od centrum Tbilisi, ale przynajmniej poznałem region miasta uważany za najbardziej prestiżowy, czy wręcz snobistyczny.
Piłka do tego wizerunku na razie się nie dołożyła, choć przed dwoma laty była blisko. To właśnie na stadionie Lokomotiwe miał się odbyć mecz o Superpuchar Europy pomiędzy Barceloną i Sevillą. Ze względu jednak na gigantyczne zainteresowanie, został przeniesiony na większy stadion Dinama.
Obiekt Lokomotiwe nosi imię Micheila Meschiego. Ciekawe, że w barwach tego klubu wystąpił zaledwie parę razy na sam koniec kariery. Był jednak legendą gruzińskiej piłki. Razem z reprezentacją ZSRR zdobył mistrzostwo Europy w 1960 roku. Dlatego dziś ma w Tbilisi nie tylko stadion swego imienia ale i pomnik przy głównej bramie.
Obok znajduje się aleja zasłużonych Lokomotiwe i wygląda naprawdę imponująco. Na chodniku kontury koszulek z nazwiskami zawodników i gabloty z opisami największych sukcesów. Mnóstwo dat, więc można się domyślić (bo wszystko oczywiście po gruzińsku), że każda związaną jest ze zdobyciem jakiegoś tytułu lub pucharu. Tylko, że Lokomotiwe ma na swoim koncie tylko trzy zdobyte krajowe puchary i jeszcze żadnego mistrzostwa. Ze sławniejszym rywalem zza między, czyli Dinamem, równać się jeszcze nie może. Ale o klubową tradycję dba znakomicie!
Dłuższą przechadzkę po alei gwiazd zostawiłem sobie na później. Ważniejszy był zbliżający się mecz. Zauważyłem jednak, że stadion jest zupełnie pusty, a na wszystkich bramach prowadzących na trybuny wiszą kłódki. Już chciałem sobie pokazać czerwoną kartkę za bezgraniczne roztargnienie. Czyżbym pomylił terminy? Ale o żadnej pomyłce nie mogło być mowy, bo jeszcze dzień wcześniej sprawdzałem wszystko na klubowej stronie w internecie.
Obszedłem stadion dookoła i zobaczyłem stewarda ubranego w odblaskową kamizelkę. Pierwszy namacalny sygnał, że coś jednak jest na rzeczy. Za chwilę ujrzałem mężczyznę w małym chłopcem, który (nie miałem żadnych wątpliwości!) trzymał w ręku dwa bilety, a jeszcze przy bramie trzech kolejnych porządkowych. Czyli ciepło, coraz cieplej...
Jeden z tych porządkowych skierował mnie, ale do budynku, z którego na pewno nie można było dostać się na stadion. Okazało się, że to pomieszczenia pod trybuną niewielkiego stadioniku położonego tuż przy głównym obiekcie. Rzecznik Lokomotiwe, Oto Mumladze, wyjaśnił, skąd wzięły się moje rozterki:
„Mecze ligowe rozgrywamy na tym mniejszym stadionie. Nie mamy aż tak wielu kibiców, więc trybuna na dwa tysiące miejsc w pełni wystarcza. A tutaj atmosfera podczas meczów jest na pewno lepsza niż na dużym obiekcie przy tak małej liczbie widzów”.
Na meczu Lokomotiwe z Dinamem było ich na pewno nie więcej niż dwustu. W tym garstka tych z szalikami i flagami, próbująca dopingować swoich piłkarzy. Na drugim końcu garstka sympatyków z Batumi.
Zanim zaczął się mecz, zaplanowano małą uroczystość. Mumladze powiedział mi, że przed meczem wiceprezes gruzińskiego związku, Aleksandre Iaszwili, wręczy nagrodę, najlepszemu zawodnikowi trzeciej części sezonu (rozgrywany systemem wiosna-jesień) miejscowej ligi. Spojrzałem na pana prezesa i od razu wróciły wspomnienia. Spotkaliśmy się pierwszy raz, gdy dopiero zaczynał piłkarską karierę.
W październiku 1997 roku Polska grała z Gruzją w Tbilisi w przegranych już wcześniej eliminacjach do mistrzostw świata, a wraz z nią grała też młodzieżówka. Czasy były wtedy w Gruzji mało przyjemne i niebezpieczne po dopiero co zakończonej wojnie domowej. Wszystkich polskich dziennikarzy zakwaterowano w jednym pensjonacie i ze względów bezpieczeństwa nie pozwolono nikomu samemu go opuszczać.
Pojawił się w nim jakiś znajomy czy kuzyn właścicielki z młodym chłopakiem, chyba swoim siostrzeńcem, po którym było jeszcze widać zmęczeniewynikające z udziału w meczu młodzieżówek z Polską. Z dumą go przedstawił, mówiąc:
„Będzie wielkim piłkarzem, zobaczycie”.
To był właśnie Iaszwili. Wszyscy widzieli jak ogrywał naszych młodzieżowców, szalejąc z piłką na stadionie w Tbilisi. Gdy mu to przypomniałem po dwudziestu latach, stwierdził:
„Pamiętam, wygraliśmy 5:1”.
Bo rzeczywiście Gruzini strasznie zleli wtedy naszych. Jednak wizyty w pensjonacie i spotkania z polskimi dziennikarzami Iaszwili już nie mógł sobie przypomnieć. Wkrótce ruszył w świat. Gdy oglądałem go w meczach Bundesligi, najpierw w barwach Freiburga, a potem Karlsruche, zawsze przypominały mi się słowa jego (chyba?) wujka. Po zakończeniu kariery spełnia się jako jeden z najważniejszych obecnie ludzi w gruzińskiej piłce.
Irakli Szikcharulidze, któremu Iaszwili wręczał przed meczem nagrodę, szybko udowodnił, że na nią zasłużył. To najskuteczniejszy strzelec Lokomotiwe. Już w pierwszej minucie pięknym strzałem dał mu prowadzenie. Wypracował jeszcze kolejną bramkę, a jego zespół wygrał 3:0. Wygrał zasłużenie, często grając na jeden kontakt, błyskawicznie przechodząc do ataku, a po starcie piłki podwajając asekurację.
Oprócz Szikcharulidze najbardziej podobał mi się Dawid Samurkasow, klasyczny rozgrywający. Rządził i dzielił w drugiej ligi. Gdy było trzeba odgrywał piłkę bez przyjęcia, by w kolejnej sytuacji decydować się na krosowe podanie. Widać było w jego zachowaniu ogromną dojrzałość, a ma dopiero dziewiętnaście lat!!! Trener zdjął go w drugiej połowie, by za bardzo nie przemęczać młodego organizmu, i ucałował jak syna.
„Gra w naszej młodzieżówce” - wyjaśnił mi po meczu Iaszwili.
Może za kilka lat spotkam Samurkasowa, jak teraz Iaszwilego, i powiem:
„Widziałem cię jeszcze w Lokomotiwe na samym początku kariery”.
I postaram się tę karierę śledzić. Ciekawy jestem co z tego chłopaka wyrośnie. Na razie jest zbyt wątły fizycznie. Jeśli się wzmocni, a nie zatraci przy tym swoich najlepszych cech, na pewno trafi do jakiegoś zachodniego klubu.
▬ ▬ ● ▬