Znów liczenie na cud?

Reprezentacja Polski zremisowała 1:1 z Mołdawią w Warszawie. Czy to przekreśliło jej szanse na wyjście z grupy i awans do finałów mistrzostw Europy?

Po poprzednim meczu, wygranym na Wyspach Owczych, i porażce Czechów z Albanią w Tiranie, znów mogła sama decydować o swoim losie. Wystarczyło wygrać w niedzielę z Mołdawią i potem za miesiąc z Czechami. Szybko się niestety okazało, że to zadanie zbyt trudne.

Mołdawianie nie przestraszyli się Polaków w Warszawie, przynajmniej w pierwszej połowie, zdobywając bramkę po rzucie rożnym. Nasi mogli wyrównać, ale marnowali stwarzane okazje. Po przerwie długimi okresami nie wychodzili z połowy gości, jednak zdołali doprowadzić tylko do wyrównania, po golu Karola Świderskiego. Trener Michał Probierz wymachiwał rękami w stronę trybun, by zachęcić do większego dopingu. Niestety ten przez cały mecz był lekko-pół-średni. Końcówka stanowiła próbę odpowiedzi na pytanie – wcisną drugą brankę czy nie? Okazało się, że nie wcisnęli.

Jak zawsze w takich przypadkach pojawia się nieśmiertelne pytanie – czego zabrakło? Jeśli ktoś uważa, że szczęścia w wykańczaniu akcji, muszę zaoponować. Gdy drużyna jest nieskuteczna, a to przecież najważniejszy element w piłce pod bramką własną i rywali, zawsze brakuje jednego – umiejętności.

Może takich jakie posiada Robert Lewandowski? W meczu z Wyspami Owczymi przed miesiącem na tym samym stadionie zdobył drugą bramkę właściwie z niczego, tak „z kroka”, gdy jego drużyna cisnęła jeszcze bardziej, ale miała zdecydowanie więcej problemów z wypracowaniem jakichkolwiek sytuacji bramkowych. Ciekawe, że po tym ostatnim meczu z Wyspami Owczymi zaczęły się pojawiać opinie, że jednak istnieje życie w reprezentacji bez Lewandowskiego, skoro jego koledzy potrafili sami wygrać w Tórshavn. Po remisie z Mołdawią nie trafiłem już na podobne komentarze.

Trafiłem za to na dobrze mi znane, o kompromitacji, o powrocie demonów, itp., itd. Próbowałem kiedyś tłumaczyć, nawet nie raz, że jeśli kompromitacja goni kompromitację, to żadna kompromitacja, ale norma. A jeśli dobrze pamiętam, kompromitacją, nawet znacznie większą, został ochrzczony wynik w Kiszyniowie, więc należałoby precyzyjniej dobierać słowa.

Chyba najprecyzyjniej dobrał je przed kilkoma dniami Wojciech Szczęsny. Stwierdził przecież, że reprezentacja nie zasłużyła wcześniejszymi występami, by znów sama decydowała o swoim losie. Ale powiedział jeszcze coś ważniejszego, przynajmniej moim zdanie, że piłkarze za bardzo nie pomogli poprzedniemu selekcjonerowi Fernando Santosowi. A jak bardzo nie pomogli, przekonaliśmy się ponownie w niedzielę.

Nie odważę się napisać, że stracili już szanse na awans do finałów mistrzostw Europy dzięki wyjściu z grupy. Raz napisałem, nawet zdążyłem się niedawno z tego wyspowiadać, że takich szans nie mają, a jednak zdarzył się cud. Jakieś matematyczne jeszcze istnieją, ale czy cud zdarzy się ponownie?

Gorsze jest niestety to, że jeśli się nie zdarzy, w barażach na ścieżce związanej z Ligą Narodów mogą trafić na rywali znacznie poważniejszych niż w grupie (za: przegladsportowy.onet.pl)

„Na ten moment Biało-Czerwoni musieliby więc mierzyć się z naprawdę mocnymi reprezentacjami. Obecnie wygląda to tak, że w półfinale baraży trafilibyśmy na Holendrów, a w finale moglibyśmy zagrać z wygranym meczu Chorwacja – Estonia”.

Gdyby scenariusz się spełnił, jakie mieliby szanse na wyjazd w przyszłym roku na mistrzostwa do Niemiec? Oceńcie sami.

▬ ▬ ● ▬