Zwolnienie ręcznego hamulca?

Fot. Trafnie.eu

W mocno subiektywnym podsumowaniu roku postanowiłem wskazać największe osiągnięcie polskiej piłki. Nie miałem z wytypowaniem żadnych problemów.

Na wszelki wypadek wspomnę, że Roberta Lewandowskiego i jego seryjnie już zdobywanych indywidualnych wyróżnień nie brałem pod uwagę. A poza nimi trudno inne osiągnięcia zauważyć. Czyli jakieś sukcesy polskich drużyn, klubowych bądź reprezentacyjnych.

Podniecanie się awansem Lecha Poznań do fazy grupowej Ligi Europejskiej byłoby przesadą. Nie tylko ze względu na osiągane w niej później wyniki, niestety na miarę możliwości. Taki awans powinien być corocznym obowiązkiem przedstawiciela Ekstraklasy, skoro we wspomnianej fazie występowały drużyny z Irlandii, Cypru, Bułgarii, a z Izraela nawet dwie.

Dlatego nieco przekornie twierdzę, że największym osiągnięciem polskiej piłki nie było zdobycie czy osiągnięcie czegokolwiek, ale pozbycie się prawdziwej zmory, choć bez zbytniego rozgłosu. Nekrolog nie został wysłany do mediów, raczej zaklejono go informacją o nowym systemie rozgrywek, nie rozpamiętując za bardzo starego. 

Otóż odstąpiono wreszcie od systemu ESA37! Mam nadzieję, że bezpowrotnie. Nie wiem czy nowy, z osiemnastoma zespołami w Ekstraklasie, jest dla niej wymarzony, ale wiem, że ten poprzedni wymarzonym nie był na pewno.

Przypomnę tylko, że system (podział na grupę mistrzowską i spadkową oraz siedem dodatkowych kolejek po zakończeniu sezonu zasadniczego) wprowadzono po to, by zawodnicy ligowych drużyn więcej grali w piłkę. A gdy już wprowadzono, tak zwani reformatorzy zorientowali się, że grają za… dużo. Czyli kabaret w najczystszej formie.

Genialny w swej prostocie sposób dochodzenia do jedynie słusznych wniosków nie zaowocował niestety odstawieniem na bok ESA37. Trzeba się było z nim męczyć jeszcze przez kilka lat. W tym czasie polska klubowa piłka sięgnęła dna, bowiem jej przedstawiciele przegrywali w europejskich pucharach z kim tylko się dało. Ale nie dało to niestety dodatkowych argumentów dla pozbycie się nieszczęsnego systemu rozgrywek.

Aż na początku kończącego się roku prezes PZPN Zbigniew Boniek udzielił wywiadu, w którym nie pozostawił wątpliwości (za: polsatsport.pl):

„Nie oszukujmy się, system ESA 37 poniósł fiasko, zaszkodził. Trzeba rozgrywki Ekstraklasy zdefiniować na nowo, przywrócić normalną ligę, taką jaka jest w większości krajów w Europie. Teraz to wygląda tak, że zaciągnęliśmy hamulec ręczny i nie istniejemy w Europie”.

BRAWO - jakby w swoim stylu podsumował prezes PZPN. Tylko że ja już w 2013 roku, gdy dopiero planowano wprowadzić nieszczęsny system, kpiłem z niego w najlepsze, prosząc - „Boże, chroń nas przed reformatorami”. I na poparcie swej prośby przytaczałem tezę - jeszcze nie wymyślono systemu rozgrywek, który automatycznie gwarantowałby podniesienie ich poziomu.

Pan prezes we wspomnianym wywiadzie poruszył między innymi jeszcze jedną kwestię:

„Okazuje się, że ludzie w Polsce nie chcą chodzić na mecze w grudniu, że w lutym, kiedy już gramy, też nie zawsze aura nadaje się do piłki nożnej”.

I znów – brawo! I znów uwaga – szkoda, że inni doszli do tych samych wniosków co ja, kilka lat później. Bo już w 2015 roku miałem dobrą radę dla Marcina Animuckiego szefującego spółce Ekstraklasa S.A., który zachwycał się, że „będziemy grać w piłkę prawie przez jedenaście miesięcy w roku”:

„Niech sam spróbuje pograć w grudniu albo lutym. I niech sprawdzi jaki jest wtedy stan boisk. Powodzenia. Bo mnie nikt nie przekona, że to odpowiedni czas i miejsce do gry w piłkę”.

A przy okazji wszystkim reformatorom polskiej piłki życzę, by w przyszłym roku i kilku kolejnych, zamiast zaczynać znów przy czymś majstrować, niech najpierw spróbują choć trochę zreformować samych siebie. Bo niestety piłkarze na ligowe boiska wrócą nawet nie w lutym, ale już w styczniu...

▬ ▬ ● ▬