Abdykacja króla arogantów

Uli Hoeness po czterdziestu latach oficjalnie pożegnał się z Bayernem Monachium. To jeden z moich ulubionych ulubieńców, nad którym pochylałem się wiele razy.

Rozstanie było wcześniej zapowiadane i nastąpiło w piątek. Choć z kilkudniowym opóźnieniem spowodowanym meczami polskich reprezentacji, młodzieżowej i seniorskiej, nie mogłem odmówić sobie sporządzenia z tej okazji okolicznościowej laurki. 

Hoeness jest byłym zawodnikiem Bayernu. Może pochwalić się wieloma sukcesami. Z klubem zdobywał najcenniejsze puchary (między innymi Puchar Mistrzów i Puchar Interkontynentalny), a z reprezentacją Niemiec został mistrzem Europy i świata.

Gdy słyszę jego nazwisko kojarzę je jednak, pewnie jak większość, z tym, co robił po zakończeniu kariery piłkarskiej. A zmuszony został zakończyć ją wcześnie, bo już w wieku dwudziestu siedmiu lat, by równie wcześnie zacząć pełnić w monachijskim klubie różne funkcje decyzyjne, kończąc na fotelu prezesa. A 15 listopada po czterdziestu latach oficjalnie się z nim pożegnał.

Z Hoenessem za sterami klubu Bayern odniósł jeszcze więcej sukcesów, niż z nim na boisku. Przyznam szczerze, że w żaden sposób nie potrafię tego docenić. Zawsze przysłaniają je inne dokonania, które kompletnie wypełniają obraz tego pana w moich oczach. 

Bayernowi nikt w Niemczech nie jest w stanie dorównać od lat. Takich klubów nie darzy się specjalną sympatią. A Hoeness przez całe dziesięciolecia robił wiele, by ten kierowany przez niego poza Monachium był wręcz nienawidzony.

Jego buta i arogancja stały się niedoścignionym wzorem. Ale pewnego pięknego dnia okazało się, że jest też niedościgłym wzorem obłudy. Ten najmądrzejszy i zawsze wszystko wiedzący najlepiej jegomość okazał się zwykłym oszustem! Podejrzewam, że informacja o przyłapaniu go na finansowym szwindlu, czyli próbie niepłacenia podatków, sprawiła wielu osobom większą radość niż gdyby dowiedzieli się, że wygrali główną nagrodę na loterii.

Hoeness, który zawsze wszystkich pouczał w najbezczelniejszy z możliwych sposobów, trafił w 2014 roku do więzienia na trzy i pół roku. I to jest, i zawsze już będzie, ten moment w pierwszej kolejności z nim kojarzony! Jednoznacznie dowodzi, że moja bezgraniczna antypatia do niego nie była jakimś dziwnym i niewytłumaczalnym wynaturzeniem, ale miała logiczne podstawy.

Zdemaskowany Uli odbywał karę w warunkach, które grzechem byłoby nawet nazywać „o łagodnym rygorze”. Stanowiły raczej rodzaj dłuższych kolonii wypoczynkowych, skoro po pewnym czasie wracał do zakładu tylko na noce, dnie spędzając w swoim klubie. A gdy już karę odbył...:

„Właśnie wrócił do klubu na stołek prezesa po przerwie związanej z więziennym wątkiem w życiorysie. Spośród ponad siedmiu tysięcy członków Bayernu aż 98,5 procent znów wybrało go na to stanowisko. Dowodzi to niezbicie, że niemieckie hasło „Ordnung muss sein” (porządek musi być), w wersji bawarskiej, gdzie pan Uli pomieszkuje, sprowadza się przede wszystkim do porządnego przymykania oczu na przekręty kumpli i znajomych. W tym wypadku z ulubionego klubu. Relatywizm moralny sposobem na spokojne, obłudne życie!”

Ostatnie zdanie pasuje jak ulał jako motto dla 67-letniego Hoenessa.

▬ ▬ ● ▬