Boisko to wstrętne miejsce

Fot. Trafnie.eu

Przed meczem Legii z Ajaksem w Warszawie oczekiwania były wielkie. Niestety za duże. Nie minął nawet kwadrans, a zostało pozamiatane, czyli 0:2.

Michał Żyro stwierdził, że w dwóch meczach z Ajaksem Legia zagrała trzy dobre połowy, słabą tylko tą pierwszą w Amsterdamie, a generalnie głównie zabrakło szczęścia. To chyba toczą się jakieś równoległe rozgrywki, o których nic nie wiem.

Jak można zagrać dobrą połowę, w której traci się trzy bramki? A co do szczęścia, jeśli zawodnik biegnie w polu karnym wprost na bramkarza i zamiast przymierzyć w któryś róg, wali na siłę nad bramką, co to jest? Brak szczęścia, czy brak umiejętności?

Czwartkowy wieczór w Warszawie podsumuję inaczej, poprzez nietypowe porównanie. To był drugi mecz Legii bez udziału publiczności, który obejrzałem na żywo w ciągu kilku miesięcy. W tym pierwszym, z Trabzonsporem w grudniu, znalazłem sobie ciekawe zajęcie. Ponieważ na pustym stadionie słychać było co mówili (raczej krzyczeli) na murawie zawodnicy, zapisywałem wszystkie ich słowa. Słychać było prawie wyłącznie polską mowę. W ten sposób powstało niestandardowe sprawozdanie z pierwszych minut meczu.

Dopiero na tym z Ajaksem, uświadomiłem sobie pewną prawidłowość. Słyszałem głównie okrzyki zawodników po holendersku. Czyli ci, co na początku więcej krzyczeli, ostatecznie wygrywali. Przypadek? Chyba wręcz przeciwnie. Raczej dowód kto od pierwszej minuty był drużyną, a kto miał w drużynie tylko zawodników.

Puentą niech będzie (niestety) zdanie napisane w grudniu po wylosowaniu Ajaksu:

„Jeśli gładko przegrają, powinni się cieszyć, że frajersko odpadli w lecie z Ligi Mistrzów i dzięki temu nie zaliczyli w niej później serii przykrych porażek”.

To jeszcze tylko przypomnę fragment po pierwszym meczu z Trabzonsporem w październiku:

„Świetnie, że na początku meczu Legia zdobyła zwycięską bramkę. Gorzej, że z każdą minutą gasła w oczach. W końcówce jej gra wyglądała chwilami dramatycznie. Ograniczała się głównie do wybijania piłki z własnego pola karnego, a piłkarze rzadko przekraczali środek boiska”.

Pamiętam, jak wtedy niektóre gwiazdy Legii były oburzone, że po ich zwycięstwie ktoś ośmiela się na krytyczne uwagi. Boisko to takie wstrętne miejsce, które zawsze wszystko brutalnie zweryfikuje. Więc w czwartek nie mieli się już na co oburzać.

Najsmutniejsze, jak niewiele wystarczyło Holendrom na ogranie Legii. Trener i zawodnicy Ajaksu po meczu przyznawali, że nie spodziewali się tak łatwej przeprawy w Warszawie. Może dlatego właśnie łatwo wygrali, że się nie spodziewali? To grupa młodziaków świetnie panujących nad piłką, ale ciągle każdy z osobna lepszy, niż razem w drużynie. Milikowi marzy się powrót do Warszawy w maju na finał Ligi Europejskiej na Stadionie Narodowym. Chyba już szybciej w czerwcu na mecz z Gruzją... A wszystkim, którzy NAPRAWDĘ wierzyli w majowy finał z udziałem Legii, gratuluję nieograniczonej niczym wyobraźni.

I jeszcze jedno. Cały mecz pod stadionem stała kilkusetosobowa grupa kibiców nie przestając dopingować piłkarzy nawet przy 0:3. Jacy są, wiadomo od lat. Zwyzywali od najgorszych Milika, który w środku stadionu strzelił Legii dwie bramki. Ale z drugiej strony wytrwali do końca, zdzierając gardła nawet w beznadziejnej sytuacji. Szacunek za to się należy.

Gdybym ja był piłkarzem, zaraz po końcowym gwizdku przebiegłbym do nich przez pustą trybunę za jedną z bramek i podziękował, że przez dwie godziny chciało im się marznąć pod stadionem. Ale nie jestem, dlatego wszyscy zeszli do szatni.

▬ ▬ ● ▬