2022-08-14
Kompromitacja
W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia o dwóch tematach, do których idealnie pasuje jedno słowo. Wątpię, by jego sens pojęli najbardziej zainteresowani.
FIFA oficjalnie poinformowała, że zmienia program finałów mistrzostw świata. Rozpoczną się o dzień wcześniej. To niestety nie żart. Inauguracyjny mecz Kataru z Ekwadorem przesunięto z 21 na 20 listopada. Reszta programu mistrzostw pozostaje bez zmian.
Dlaczego podjęto taką decyzję? By mecz otwarcia był meczem… otwarcia. Towarzyszą mu określone uroczystości związane z inauguracją całej imprezy. A według początkowego planu starcie gospodarzy z Ekwadorem miało być dopiero spotkaniem numer trzy z czterech zaplanowanych na 21 listopada. Postanowiono je więc rozegrać dzień wcześniej, by nikt nie miał wątpliwości, że wraz z uroczystą oprawą stanowi oficjalne rozpoczęcie mistrzostw.
To totalna kompromitacja w najczystszej formie. Przecież terminarz był znany jeszcze przed losowaniem składu grup finałowych. To znaczy wiadomo było kiedy zagra Katar, rozstawiony i przypisany do konkretnego miejsca i terminu. I dopiero po kilku miesiącach ktoś zauważył, że jego mecz, czyli też teoretycznie mecz otwarcia, nie będzie pierwszym na mistrzostwach?
Ale to jeszcze najmniejszy problem. Przecież od wielu tygodni kibice oraz dziennikarze rezerwują przeloty i zakwaterowanie związane z finałami. Jeśli na przykład ktoś z Ekwadoru zarezerwował już lot do Kataru i zapłacił za bilet, by przylecieć tam 20 listopada i obejrzeć mecz swojej reprezentacji dzień później, co ma teraz zrobić? Może się okazać, że wylądują w momencie, gdy będzie już ten mecz trwał. Zmienić termin rezerwacji?Oczywiście, ale jeśli wykupił opcję uniemożliwiającą taką operację, co wtedy? Kto zapłaci za poniesione dodatkowe koszty, czyli wykup nowego biletu do Kataru, który tani nie jest?
Można doradzić FIFA, żeby zajęła się czym innym, skoro nie potrafi zająć się przygotowaniem tak banalnej sprawy, jak kalendarz finałów mistrzostw świata, czy generalnie organizacją całych mistrzostw. Obawiam się, że to niestety nie ostatni „kwiatek”, który zakwitnie w Katarze.
Można też doradzić Zbigniewowi Bońkowi, żeby nie zabierał głosu, jeśli nie musi. Bo niestety znów zabrał i się skompromitował. Widać wyraźnie, że odżył po ciosach jakie na niego spadły, gdy jego ulubieniec Paulo Sousa zdezerterował porzucając stanowisko selekcjonera polskiej reprezentacji, na które go namaścił. Dlatego zawyrokował (za: meczyki.pl):
„Gdybym był prezesem, to Sousa byłby selekcjonerem do dnia dzisiejszego. Nie byłoby tematu. Ale czuł po ludzku, że jest trochę inaczej. Chcieli się rozejść, rozeszli się i kropka”.
Na Boga, więcej pokory!!! Co ja piszę, że więcej. Choć odrobinę pokory by się przydało, ociupinkę. Jakie trzeba mieć nieograniczone zasoby narcyzmu, by najpierw przyrządzić cały ten pasztet pod umowną nazwą „Zibi top”, a później zdecydować się na tak buńczuczną wypowiedź? Kompletny brak dystansu do siebie.
Cóż mogę panu Bońkowi odpowiedzieć? Odpowiem w jego stylu – gdybym był selekcjonerem, na pewno nie zdezerterowałbym jak Sousa i on sam przed laty!
PS: Dlaczego nie zajmuję się tematem, który nie miał konkurencji w rodzimych mediach w kończącym się tygodniu, czyli debiutem Roberta Lewandowskiego w La Liga w barwach Barcelony (bezbramkowy remis na Camp Nou z Rayo Vallecano? Jeszcze zdążę. Niech się nim zajmują na razie ci, którzy ponad miarę (to już norma) rozhuśtali wcześniej nastroje.
▬ ▬ ● ▬