Liczby, liczby, liczby…

Fot. Trafnie.eu

Kilka zdecydowanie przyciągnęło moją uwagę w kończącym się tygodniu. Jedna wpłynęła nawet na totalną zmianę… poglądów w pewnej kwestii.

11 milimetrów – tyle zabrakło Liverpoolowi do zdobycia bramki w szlagierowym meczu z Manchesterem City, kończącym maraton świąteczno-noworoczny w angielskiej piłce. Deser był smakowity i zapowiada emocje w dalszej części sezonu.

W pierwszej połowie, przy bezbramkowym jeszcze wyniku, napastnik Liverpoolu Sadio Mane dostał prostopadłe podanie, wbiegł w pole karne i zdołał oddać strzał. Piłka trafiła w słupek. Rzucił się do niej obrońca gospodarzy John Stones, próbując jak najszybciej wybić sprzed linii bramkowej, ale nieszczęśliwie trafił w bramkarza Edersona. Dlatego piłka znów leciała w stronę bramki, a Stones znów ją wybijał, tym razem skuteczniej, ale czy już nie zza linii bramkowej?

Na szczęście w Premier League sędziowie korzystają z technologii „goal line” umożliwiającej weryfikację takich spornych sytuacji, nawet z niezwykle precyzyjnym wyliczeniem. Okazało się, że piłce zabrakło jedenastu milimetrów, by całym obwodem przekroczyć linię, czyli by padła bramka!

Gdyby padła, Liverpool objąłby prowadzenie. Jeśli zdołałby je utrzymać do końca, miałby już dziesięć punktów przewagi nad Manchesterem City, którego menedżer Pep Guardiola odważnie stwierdził przed meczem, że porażka oznaczać będzie dla jego drużyny koniec marzeń o obronie tytułu mistrzowskiego.

Liverpool ostatecznie przegrał 1:2, a jego przewaga nad Manchesterem City zmniejszyła się do czterech punktów. Czy właśnie te jedenaście milimetrów w początkowej fazie meczu miało kluczowy wpływ na końcowy wynik? Czyli w konsekwencji, nawiązując do słów Guardioli, zadecyduje też o zdobyciu tytułu mistrzowskiego? Na odpowiedź trzeba trochę poczekać.

64 mln euro – tyle Chelsea zapłaciła Borussii Dortmund za Christiana Pulisica. Mocnym akcentem rozpoczęło się więc zimowe okno transferowe w europejskiej piłce. Amerykanin ma dopiero dwadzieścia lat, a już zdążył zaprezentować swoje walory w Bundeslidze. Na pewno jest perspektywicznym ofensywnym zawodnikiem, który do końca sezonu pozostanie na zasadzie wypożyczenia w Borussii. Ale czy wartym aż tyle?

Każdy wart jest tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić. Nie zauważyłem, by transfer Pulisicia wywołał jakiekolwiek poruszenie u kogokolwiek oprócz mnie. Wręcz przeciwnie, potraktowano go raczej jako coś oczywistego, pierwszą istotną transakcję w zimowym oknie. Nic więcej.

I właśnie to skłoniło mnie do totalnego przewartościowania własnych poglądów. Przecież jeszcze niedawno irytowałem się, gdy pisano o sześćdziesięciu milionach euro jakie za chwilę trzeba będzie zapłacić za Krzysztofa Piątka. Teraz już wiem, że myślałem zbyt racjonalnie.

Zrozumiałem bezsensowność takiego podejścia. Racjonalne podejście we współczesnym (nie tylko piłkarskim) zwariowanym świecie wydaje się coraz bardziej anachroniczne. Kogo obchodzi ile ktoś naprawdę jest wart? Jakie to ma znaczenie? Przełamywane są kolejne granice nie mające za wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Dlatego zmieniłem zdanie i uważam, że jeśli Piątek zostanie sprzedany, to bardzo prawdopodobne, ze za te sześćdziesiąt milionów euro!

51 tys. i 40 mln zł – tyle wynoszą (nie pomylić kolejności!!!) wolne środki na koncie i dług Wisły Kraków, o czym oficjalnie poinformowały jej nowe władze na konferencji prasowej. A akcja krakowskiej telenoweli zaliczyła kilka kolejnych zakrętów absurdu.

Ledwo zdążyłem opublikować poprzedni tekst, gdy okazało się, że Mats Hartling opublikował nowe oświadczenie. Niedoszłego współwłaściciela, Vannę Ly, nazywa „małym gnojkiem” i straszy sądem. Czyli wrócił na scenę z przytupem, bo nadal zamierza przejąć... klub. Na razie Wisła chciałaby odzyskać swoje akcje (dokument je potwierdzający). Prawdopodobnie są u tego zwyzywanego przez Hartlinga. A co będzie, jeśli ich nie odda?

W sprawie Wisły tylko dwie rzeczy są pewne. Pierwsza, że tematów do telenoweli starczy na lata. I druga, że wiadomo wreszcie jaki debet ma klub. Reszta pozostaje niewiadomą...

▬ ▬ ● ▬