Niech Polska... przegra nawet 0:10

Fot. UEFA

Zakończyły się pierwsze dwie rundy Ligi Narodów, więc na wielką skalę rozpoczęło się ich podsumowanie. Szczególnie jeden wynik wzbudził zdziwienie.

W Lidze A Hiszpanie rozgromili Chorwatów 6:0. To był dopiero drugi mecz gości po udziale w finale mistrzostw świata, czyli największego ich sukcesu. Jak to możliwe, że jako świeżo namaszczeni wicemistrzowie globu ponieśli najwyższą porażkę w historii chorwackiej piłki?

Ciekawsze jest inne pytanie – co robili Hiszpanie w Rosji, że grali, jak grali, i odpadli w ćwierćfinale? Oto najlepszy przykład do czego można doprowadzić, gdy zaczyna się majstrować przy, wydawało się, bezawaryjnej maszynie. Hiszpanie byli dla mnie jednym z kandydatów do tytułu mistrzowskiego, dopóki się nie dowiedziałem, że tuż przed początkiem imprezy postanowili zmienić trenera.

To był ruch samobójczy, ale szefowie federacji postanowili mimo tego spróbować. Okazało się, że z wielkim sukcesem, co przyzna chyba każdy, kto oglądał ich ćwierćfinałowe męczarnie z Rosjanami na Łużnikach. Teraz wydają się znów być faworytami, tym razem do zwycięstwa w Lidze Narodów. Choć życie uczy, by z takimi prognozami być wyjątkowo ostrożnym.

A co do Chorwatów, marzy mi się, by Polska została tak… złomotana przez Hiszpanów, jak oni. Najpierw musiałby jednak zostać spełniony jeden warunek. Jeśli zostanie wicemistrzem świata, w następnym meczu może dla mnie przegrać nawet 0:10 z San Marino, nic nie ujmując ambitnym piłkarzom z maleńkiego księstwa.

Na razie kadra Jerzego Brzęczka ma bardziej przyziemne problemy. Polskie media oceniają jej dwa występy, najpierw w Lidze Narodów z Włochami, a następnie towarzyski z Irlandią. Zwracają uwagę na „odbudowę atmosfery”, o czym ja pisałem po nominacji nowego selekcjonera jako o najważniejszym problemie, przed którym stanie.

Oba mecze Polaków potwierdziły, że drużyna jest praktycznie w tym samym miejscu, w którym była. Może z jedną różnicą, że po słabym występie w Rosji opadło na szczęście trudne do zniesienia nadęcie związane z jej oczekiwanymi wynikami, niestety ponad stan.

Nadal najważniejsi, na tę chwilę wręcz niezastąpieni, są ci sami zawodnicy. Kamil Glik, choć też przytrafiają mu się błędy, jako kierujący linią obrony wydaje się być o jedną półkę wyżej od pozostałych graczy defensywnych.

Komu nie podobał się Piotr Zieliński, ten po meczu z Irlandią chyba już się przekonał ile znaczy przy rozgrywaniu piłki. O Robercie Lewandowski, który w październiku zaliczy setny występ w kadrze, wystarczy krótko – ciągle klasa światowa.

Poza tym jest jak jest, czy raczej było. Skoro polscy piłkarze statystycznie wykonali najmniej dryblingów ze wszystkich drużyn podczas finałów mistrzostw świata, naiwnością byłoby oczekiwać, że nagle coś w tym względzie się zmieni. Po raz kolejny okazało się, że hasło „reprezentacji potrzeba świeżej krwi”, jest głównie hasłem.

Oczekiwany debiut Krzysztofa Piątka, który robi furorę w Serie A na początku sezonu, okazał się debiutem tylko statystycznym. Arkadiusz Reca został uznany za jedno z „oczarowań” pierwszych dwóch meczów za kadencji Brzeczka, choć towarzyszyło temu stwierdzenie, które jest najlepszym komentarzem do jego występów - „żeby jeszcze bronił tak, jak biega”. I dalej (za: przegladsportowy.pl):

„Atutem tego zawodnika jest przygotowanie motoryczne, które pozwala mu wygrywać większość pojedynków biegowych. Reca kilka razy to udowodnił, choć brakowało kropki nad i, czyli na przykład asysty. Najwięcej zastrzeżeń można mieć do jego gry w defensywie, ale o tym, że tak może być, wiedzieliśmy już przed jego wyjazdem do Serie A”.

Czyli nic się na razie nie zmieniło. To ciągle tylko kandydat na solidnego lewego obrońcę.

Czekam na dwa październikowe mecze w Lidze Narodów w Chorzowie z Portugalią i Włochami. I cudów nie oczekuję, choć chciałbym, by orły Brzęczka utrzymały się w Lidze A.

▬ ▬ ● ▬