Pierwszy tytuł i marzenia o Sewilli

Kończący się tydzień przyniósł ważne rozstrzygnięcia w polskiej piłce. Mnie jednak najbardziej zaintrygowało coś innego, tylko pośrednio do niej nawiązującego.

O tym jednak na końcu. A na początku tygodnia poznaliśmy pierwszego spadkowicza, gdy zapadł ostateczny i spodziewany wyrok dotyczący Miedzi Legnica, który wisiał nad nią od wielu tygodni. Następnego dnia burzliwy finał wyłonił zdobywcę krajowego pucharu, którym została Legia Warszawa wygrywając w rzutach karnych z Rakowem Częstochowa. Najwięcej emocji było niestety po zakończeniu strzelania tych karnych.

W sobotę drugim spadkowiczem, po porażce w Gdańsku z Zagłębiem Lubin 1:3, została Lechia, co żadną niespodzianką nie jest, bo wyrok nad nią, jak wcześniej nad Miedzią, wisiał od dawna.

Mogła zostać rozstrzygnięta jeszcze jedna niewiadoma, czyli zdobycie tytułu mistrzowskiego. Do tego potrzebne było spełnienie jednego z dwóch warunków. Raków musiał co najmniej zremisować w Kielcach z Koroną walczącą o utrzymanie. Choć drużyny dzieliło w tabeli kilkanaście pozycji, nie znalazło to żadnego odzwierciedlenia w wyniku. Gospodarze wygrali 1:0, zdobywając bezcenne punkty mogące wydatnie pomóc im pozostać w lidze.

A mimo tego goście mieli dosłownie za moment kolejną szansę na zdobycie... tytułu, choć już w roli kibiców. By się z niego oficjalnie cieszyć, Legia nie mogła wygrać w Szczecinie z Pogonią. Przyznać trzeba, że emocji nadspodziewanie dużo, biorąc pod uwagę, że przed tą kolejką, czyli na cztery pozostające do rozegrania do końca sezonu, Raków miał aż 11 punktów przewagi nad Legią.

Pogoń wygrała 2:1, co w praktyce zapewniło Rakowowi PIERWSZY W HISTORII TYTUŁ MISTRZA POLSKI! Dzięki temu zwycięstwu sama wróciła na trzecie miejsce w tabeli wyprzedzając o dwa punkty Lecha Poznań. W utrzymaniu przewagi może pomóc… Raków, który za tydzień podejmuje Lecha w Częstochowie. Czy odwdzięczy się zwycięstwem nad nim Pogoni, za jej zwycięstwo nad Legią?

Na koniec zapowiadana na początku zmiana tematu. Dzień wcześniej obejrzałem w telewizji finał hiszpańskiego Pucharu Króla. Zdobył go Real Madryt pokonując w Sewilli Osasunę Pampeluna 2:1. Czyli było niby tak, jak miało być, choć wierzyłem, że będzie inaczej. W takich meczach z reguły emocjonalnie angażuję się po stronie słabszych. Osasuna, choć już od drugiej minuty przegrywała, nie przez przypadek wyrównała, bo radziła sobie naprawdę dobrze, a mogła zdobyć kolejną bramkę. Niestety się nie udało, za to błąd jej piłkarzy wykorzystał Real zapewniając sobie zwycięstwo.

Byłem jednak pod wrażeniem kibiców z Pampeluny. Według szacunków przyjechało ich do Sewilli aż 25 tysięcy! A to prawdziwi kibice. Jak powiedział o nich trener Osasuny Jagoba Arrasate – nie przychodzą na stadion oglądać jej meczów, ale walczyć na trybunach razem z piłkarzami o zwycięstwo. To są moje ulubione klimaty.

Patrzyłem na mecz w Sewilli i bez problemu odróżniałem na trybunach sympatyków obu drużyn. Jedni, ci z Madrytu, ubrani na biało, drudzy, z Pampeluny, na czerwono. Zajmowali mniej więcej po połowie miejsc. Na sektorach po przeciwległej stronie głównej trybuny obie grupy łączyły się ze sobą. Jedni, dosłownie, wklejali się w drugich. I żadnych problemów, żadnych awantur.

Gdy na to patrzyłem, przypomniał mi się wtorkowy finał Pucharu Polski. Mnóstwo policji pod stadionem, ścisłe odizolowanie sympatyków obu klubów i do tego spore, oczywiście puste, sektory buforowe. Czy dożyjemy czasów, że w Warszawie będzie kiedyś tak jak w Sewilli?

▬ ▬ ● ▬