Skuteczność godna podziwu

Reprezentacja Polski pokonała w Warszawie Albanię 4:1 w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata. Od razu przyszedł mi do głowy przekorny wniosek.

Pomyślałem, że tylko zmienił się prezes PZPN, drużyna od razu wygrała i to wysoko! Taki żart. A właściwie, dlaczego żart? Przecież to fakt. I po chwili przyszła mi do głowy inna myśl – strach otworzyć Twittera. Bo może się okazać, że ten, który mówi „wybrałem” (o Brzęczku) czy „zorganizowałem” (o pożegnaniu Boruca), zaraz zacznie przekonywać, że zwycięstwo to jego zasługa, skoro osiągnął je ściągnięty przez niego selekcjoner.

Dlatego na wszelki wypadek Twittera nie odpalam, tylko bazuję na tym, co widziałem. Pod koniec pierwszej połowy czwartkowego meczu miałem już gotową ocenę gry Polaków. Bo ich mecz wyglądał właściwie jak wszystkie poprzednie, z wyjątkiem Andory, w tym roku. Czyli Robert Lewandowski strzelił, co miał strzelić, a drużyna straciła, co miała stracić.

Najpierw najlepszy polski piłkarz dał prowadzenie po świetnie rozegranym rzucie wolnym i uderzeniu głową. Potem błąd w grze obronnej i wyrównanie rywali. Gorsze było to, że radzili sobie w Warszawie coraz śmielej, stwarzając kolejne okazje.

Trener Paulo Sousa już udowadniał, że podczas meczu potrafi szybko reagować. Po nieco ponad pół godzinie gry zmienił ustawienie w defensywie. Ściągnął z boiska Bartosza Bereszyńskiego, wprowadził Pawła Dawidowicza, przechodząc z gry z wyjściowymi czterema na pięciu obrońców. Choć okazało się później, że wymusiła to kontuzja tego pierwszego, dlatego musiał tak szybko opuścić boisko.

Najważniejsze, że po zmianie więcej bramek jego drużyna już nie straciła. Za to minutę przed przerwą strzeliła drugą. Do siatki trafił debiutujący w kadrze Adam Buksa. Czyli Sousa zasłużył z kolei na pochwałę, bo trafił z odważnym wpuszczeniem go do boju od początku.

Trzeba przyznać, że na tę bramkę do szatni jego piłkarze nie zasłużyli, przynajmniej tak to wyglądało z przebiegu gry. A okazała się moim zdaniem przełomowym momentem meczu. Bo w drugiej połowie grali już lepiej, zdobywając dwa kolejne gole. Nawet więcej, ale liczę tylko te uznane przez sędziego.

Mecz prowadził Włoch Maurizio Mariani i wyszło trochę zabawnie, bo o jego pracę miał największe pretensje innych Włoch, trener Albańczyków Edoardo Reja. Szczególnie przy trzeciej bramce wypracowanej przez Lewandowskiego, a strzelonej przez Grzegorza Krychowiaka, dopatrując się faulu tego pierwszego. Nie wiem czy słusznie, bo powtórek sytuacji nie oglądałem, ale to już szybciej powinien mieć pretensje do dwójki kolejnych rodaków obsługujących VAR.

Reja chwalił jeszcze swoją drużynę, mówiąc że zagrała dobry mecz. Trudno mi zawsze zgodzić się z takimi ocenami, gdy ktoś przegrywa 1:4. Ale muszę przyznać, że Albańczycy na pewno nie prezentowali się tak słabo, jakby wskazywał wynik. Trzeba więc pochwalić naszych, że potrafili pewnie z nimi wygrać. A szczególnie za to, że potrafili wygrać strzelając aż cztery bramki, gdy oddali cztery celne strzały!

Teraz wyjazdowy mecz z San Marino, a w środę znów w Warszawie z Anglią. Tym, który po zwycięstwie nad Albanią za bardzo się rozochocili tylko przypomnę, że w czwartek Anglia zlała w Budapeszcie Węgrów, tak chwalonych przecież podczas Euro 2020, aż 4:0. Starcie z nimi na pewno zapowiada się ciekawie.

PS: Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden wniosek – tylko zmienił się prezes PZPN, a mecze znów na stadionie PGE Narodowym w Warszawie. Nie, to już by chyba było przegięcie. Zresztą oceńcie sami...

▬ ▬ ● ▬