Tęsknoty za piękną grą

Fot. Trafnie.eu

Ostatnia ligowa kolejka wyłoniła pierwszego spadkowicza - ŁKS Łódź. Czyli oficjalnie zostało potwierdzone coś, czego spodziewano się od wielu miesięcy.

Degradacja Łódzkiego Klubu Sportowego to w pewnym sensie także moja… porażka. Przed rokiem chwaliłem przecież jego właściciela Tomasza Salskiego. Dalej uważam, że na tamte pochwały w pełni zasłużył, bo powrót do Ekstraklasy był sporym wyczynem.

Niektórzy próbowali kpić z właściciela, że każe piłkarzom reklamować firmę pogrzebową „Klepsydra”, którą z powodzeniem prowadzi od lat. Ale jako były piłkarz Zawiszy Rzgów potrafił z powodzeniem zarządzać także klubem i wywalczyć awans, choć ŁKS nie był, i raczej nie jest, finansowym potentatem.

Chwaliłem Salskiego i wtedy, gdy nie chciał zwolnić trenera Kazimierza Moskala mimo serii porażek. Niestety późniejsze wydarzenia zachwiały moją wiarą w sensowność jego decyzji. No bo wyrzucając Moskala w środku okresu pandemii koronawirusa zaprzeczył swoim wcześniejszym deklaracjom. Podobne zdanie ma trener Bogusław Kaczmarek, choć związany od wielu lat z Trójmiastem, to przecież urodzony w Łodzi wychowanek miejscowego Startu (za: expressilustrowany.pl):

„Mam dysonans poznawczy, bo nagle zmienił się w ŁKS diametralnie osąd jakości pracy Kazimierza Moskala. Najpierw były zapewnienia, że nawet ja spadnie to pracuje dalej, a potem się z nim rozstano, w momencie pojawienia się koronawirusa”.

ŁKS to ciekawy przypadek do analizy. Nie przypominam sobie innej zdegradowanej drużyny, która byłaby tak… chwalona za styl gry. I tu ważna kwestia do rozstrzygnięcia – czy można chwalić kogoś za styl, skoro nie jest on skuteczny? Albo inaczej - czemu właściwie powinien służyć styl gry w piłce nożnej? Zadziwiające, że w polskiej rzeczywistości piłkarskiej o pięknej grze mówią najwięcej ligowi przeciętniacy. Najpierw zamarzył się nowemu właścicielowi Arki Gdynia, co skończyło się katastrofą. Następny był (ciągle jest?) ŁKS.

Po jego meczach wielokrotnie słyszałem i czytałem mniej więcej takie komentarze – no, przegrali, ale trzeba ich pochwalić, starali się przynajmniej grać w piłkę. Kontynuację „pięknego stylu” miał zapewniać nowy trener Wojciech Stawowy, za którym ciągnie się opinia, że nawet małpę potrafi nauczyć grać w piłkę. Może i rzeczywiście, a przez kilka ostatnich lat uczył grać w piłkę dzieci w warszawskiej szkółce Barcelony. Jednak zderzenie z Ekstraklasą po dłuższej przerwie okazało się bardzo bolesne. Stawowy wywalczył tylko punkt w sześciu meczach, więc naturalną konsekwencją musiał być spadek jego drużyny z ligi.

Ściągnął go do ŁKS dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła, cieszący się podobno bezgranicznym zaufaniem właściciela klubu. Ze Stawowym pracowali kiedyś razem po drugiej stronie Łodzi, w Widzewie. Przytuła odpowiada też za ostatnie transfery drużyny, co tak podsumował były zawodnik ŁKS i reprezentacji Polski Jacek Ziober (za: przegladsportowy.pl):

„Trzeba też jednak wspomnieć o zawodnikach, którzy dołączyli do ŁKS. Grali do tej pory w klubach zaściankowych i okazali się niewypałami”.

O duecie Przytuła – Stawowy najlepszego zdania nie ma też wspomniany wcześniej

Kaczmarek:

„Wojciech Stawowy kilka ostatnich lat nie pracował w dorosłej piłce, a ten ostatni jego okres w ligowym futbolu nie wyglądał za ciekawie. Dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła ładnie mówi o piłce, ale do tej pory zdecydowanie gorzej ją robił. Najpiękniejsze strategie gry kładą się na łopatki, bo najważniejszy jest czynnik ludzki. Pewnie my obaj gdybyśmy chcieli pograć na fortepianie na cztery ręce, to byśmy sobie tylko przytrzasnęli palce”.

Może w Łodzi warto przede wszystkim mierzyć zamiar podług sił, skoro mierzenie sił na zamiary okazało się klęską? 

▬ ▬ ● ▬