Będzie dobrze?

Fot. Trafnie.eu

Ciągle trafiam na nowe komentarze dotyczące ostatnich meczów reprezentacji. Trudno się nad nimi znów nie pochylić, skoro domagają się wręcz niemożliwego.

Podobno nadal nie widać drużyny. To znaczy Jerzy Brzęczek takiej nie stworzył, choć pracuje już z kadrą od kilku miesięcy. Miałaby o tym świadczyć jej gra, a dokładnie ciągle widoczne braki w tej grze.

Moim zdaniem to teza kompletnie niedorzeczna. Drużyna przestała istnieć podczas mistrzostw świata. Tworząca ją grupa zawodników nie funkcjonowała jako całość, co było widać i czuć w różnych jej zachowaniach.

Pierwszy mecz z Włochami w Lidze Narodów pokazał, że na szczęście towarzystwo udało się jakoś pozbierać do kupy. Niedawna wygrana z Austrią też była dowodem sukcesu drużyny. Bo jako taka wyszarpała zębami zwycięstwo mimo chwilami słabej gry.

Wydaje mi się, że słowo „drużyna” jest, nie wiedzieć czemu, utożsamiane z piękną grą. Czyli jesteśmy drużyną, gdy wszystkich lejemy we wspaniałym stylu. Na takie oczekiwania mogą sobie pozwolić ewentualnie kibice we Francji. Nie rozumiem na czym miałyby bazować podobne nad Wisłą?

Czekanie, że w kolejnym meczu reprezentacja Brzęczka zacznie grać koncertowo jest pozbawione jakichkolwiek podstaw. Trzeba się cieszyć, że chociaż zdobywa punkty. I trochę pogrzebać w pamięci, wcale nie tak odległej.

Wystarczy przeanalizować dwa ostatnie cykle eliminacji, najpierw do mistrzostw Europy, potem świata. Wiele, jeśli nie większość meczów wyglądała podobnie jak teraz. Czyli wielka sinusoida. Najpierw narzekania, potem radość, albo na odwrót. Czy naprawdę nikt już nie pamięta co działo się w Warszawie w spotkaniu z Gruzją? Końcowy wynik 4:0 wygląda pięknie, ale pachniało remisem.

A zwycięstwo nad Armenią wyszarpane w doliczonym czasie gry? Albo starcie z Czarnogórą, decydujące o grze w finałach w Rosji, gdy w drugiej połowie zaczęła się nerwówka po doprowadzeniu przez rywali do wyrównania.

Nawet w finałach mistrzostw Europy we Francji, bezkrytycznie przedstawianych jako fantastyczny występ, polska drużyna bywała wygwizdywana przez postronnych widzów znudzonych jej bezbarwną grą!

Trzeba wreszcie wrócić do rzeczywistości, zamiast ciągle wierzyć, choćby podświadomie, że jesteśmy piątą reprezentacją świata. To nie lata siedemdziesiąte i nie drużyna Kazimierza Górskiego, która jako jedyna takie oczekiwania spełniała.

Zamiast czekać na piękną grę i łatwe zwycięstwa, lepiej nauczyć się szanować kolejne uciułane punkty w eliminacjach, bez względu na styl. Bo trudnych meczów na pewno w nich nie zabraknie. Potrafię bardziej realistycznie spojrzeć na możliwości reprezentacji kraju, w którym żyje i zaakceptować, choć z bólem, fakt, że niestety bliżej jej do topornej Irlandii, niż zachwycającej pięknymi zagraniami Francji.  

I niestety na wielkie zmiany w nadchodzących latach się nie zanosi. Wystarczy spojrzeć  na wyniki dwóch wtorkowych towarzyskich meczów reprezentacji do lat dwudziestu i dwudziestu jeden. Oba przegrane.  

Oglądałem ten w wykonaniu młodszych kadrowiczów, którzy ulegli Niemcom 0:2.  Był to ostatni sprawdzian drużyny, która w czerwcu zagra w organizowanych w Polsce mistrzostwach świata w tej kategorii wiekowej. Jeden z kadrowiczów wypowiadając się zaraz po meczu przekonywał, że „będzie dobrze”. Pewnie będzie, ale niekoniecznie w tych mistrzostwach i niekoniecznie w polskiej piłce...

▬ ▬ ● ▬