Duża marchewa znów odjechała

Fot. Mateusz Kostrzewa/legia.com

Legia pożegnała się w czwartek z europejskimi pucharami w tym sezonie. Gdy w sierpniu wylosowano jej grupowych rywali należało brać to pod uwagę, ale…

Kiedy w pierwszej kolejce Ligi Europy ograła w Moskwie Spartaka, a potem u siebie Leicester City i była liderem tabeli, wydawało się, że świat do niej należy. I wydawało się też, że choćby siłą rozpędu jest w stanie w pozostałych czterech meczach zdobyć jeszcze jakieś punkty, by zagwarantować sobie udział w wiosennej fazie rozgrywek. Choćby w ich trzeciej kategorii, czyli Lidze Konferencji Europy, jeśli zakończy jesienną rywalizację na trzecim miejscu w grupie i zostanie do niej automatycznie przeniesiona.

Ale potem było źle i jeszcze gorzej. Trzy kolejne porażki i konieczność wygrania ostatniego meczu u siebie ze Spartakiem, by pozostać w rozgrywkach na wiosnę. Prezes Dariusz Mioduski postanowił w szczególny sposób zmotywować swoich piłkarzy, gdy podczas internetowego czatu z kibicami na Twitterze stwierdził (za: legia.net):

„Dla mnie to najważniejsze spotkanie do końca sezonu. Zawodnicy grają tutaj o dużą marchewę. Mam nadzieję, że będą zdawać sobie sprawę, po co wychodzą na boisko. Oczywiście, łatwo nie będzie. Musimy zagrać mądrze, tak jak za Czesława Michniewicza, który był akurat w takich meczach bardzo dobry”.

Ciekawe, że Michniewicz, którego tak wiele wad ostatnio dostrzegł pan prezes, akurat do takich meczów był dobry. Ale w tym ze Spartakiem drużyny już nie poprowadził, a ta przegrała 0:1. Właściwie podarowała rywalom zwycięstwo, co jest chyba najsmutniejszą refleksją. Bo Spartak tego dnia zdecydowanie pozostawał w jej zasięgu.

Legia musiała wygrać, a zamiast tego już w pierwszej połowie wypracowała gościom bramkę. Konkretnie Maik Nawrocki za krótko podając piłkę. Jak się bramkę traci, trzeba więcej strzelić. Ale jak je strzelić, gdy nie stwarza się praktycznie sytuacji do ich zdobycia? Kilka minut przed końcem meczu jedyny raz zagroziła bramce Spartaka, gdy piłka po strzale głową wprowadzonego po przerwie Tomasa Pekharda trafiła w poprzeczkę.

Legia dostała jeszcze prezent w doliczonym czasie gry, gdy sędzia podyktował dla niej karnego. Nie wykorzystała go jednak, bo strzał Pekharda obronił Aleksandr Selichow. Jak się popełnia tak kardynalne błędy, jak się nie potrafi wykorzystać takich prezentów, nie można meczu nawet zremisować. „Dużą marchewa” pojechała więc do Moskwy. Ten zmarnowany karny w idealny wręcz sposób podsumował fatalną jesienną passę Legii w rozgrywkach europejskich i krajowych. Trzeba zapomnieć o Europie, a zacząć skutecznie bronić się przed spadkiem z ligi, co łatwe nie będzie dla drużyny przyjmującej ostatnio cios za ciosem.

A piłkarska Europa niestety coraz bardziej nam odjeżdża. Dwa dni wcześniej w Lidze Mistrzów grały dwa zespoły, które już przed ostatnią kolejką zapewniły sobie awans do 1/8 finału - Ajax Amsterdam ze Sportingiem Lizbona. Przypomniałem sobie, jak przed kilkoma laty z oboma rywalizowała Legia. Pamiętam, że gry szykowała się do meczu z Ajaksem, pytano – jak nie teraz, to kiedy? Uważano, że nadszedł wtedy czas na wyeliminowanie jednego z najsłynniejszych klubów na świecie. Czyli wydawało się, że jednak polska piłka goni piłkarską Europę i wreszcie jest szansa na pokonanie w konkretnym meczu konkretnej drużyny z wyższej półki. Niestety tylko się wydawało.

Sporting udało się Legii pokonać w Warszawie w fazie grupowej Ligi Mistrzów, gdy występowała w niej ostatni raz w sezonie 2016/17, i dzięki temu wyprzedzić w tabeli, zajmując trzeci miejsce. I właśnie wtedy trafiła na wiosnę na Ajax w Lidze Europy.

Minęło kilka lat i gdzie są dziś oba wspomniane kluby, a gdzie Legia? Niestety marzenia o gonieniu Europy, czyli systematycznym zmniejszaniu dystansu do drużyn z takich właśnie krajów jak Portugalia czy Holandia, pozostaje jedynie mrzonką. Przepaść wydaje się dziś jeszcze większa. Wtedy „duża marchewa” też odjechała...

▬ ▬ ● ▬