Punkt krytyczny przekroczony

Fot. Trafnie.eu

Do mojego mocno subiektywnego podsumowania tygodnia w polskiej piłce trafił trener reprezentacji i jej dwóch byłych bramkarzy. Wyjaśnię dlaczego.

Najważniejszym wydarzeniem w polskiej piłce było oczywiście zakończenie eliminacji do mistrzostw Europy 2020. Reprezentacja Jerzego Brzęczka finiszowała na pierwszym miejscu w grupie. Gdy selekcjoner pojawił się na konferencji prasowej po ostatnim meczu ze Słowenią można było oczekiwać wyluzowanego człowieka sukcesu. A do sali wszedł spięty facet, który nawet na moment się nie uśmiechnął.

Po sposobie odpowiedzi na pytania widać było wyraźnie, że ma serdecznie dość. Gdyby mógł (bez konsekwencji), pewnie powiedziałby otwartym tekstem – spadajcie na drzewo! Jeśli ktoś myśli, że przesadzam, niech spojrzy na załączoną fotkę ilustrującą wręcz idealnie nastrój panujący na sali pod trybunami warszawskiego stadionu. I proszę mi wierzyć, pozostałe zdjęcia są do niej bliźniaczo podobne.

Na poprzednich konferencjach Brzęczek starał się jeszcze robić dobrą minę. Na tej ostatniej widać było, że punkt krytyczny został przekroczony. Być może przekroczony już dawno, a dopiero po zakończeniu eliminacji zwyczajnie przestał udawać, że pewnych rzeczy nie zauważa.

Można go lubić lub nie, można mieć różne zdanie na temat jego fachowości, ale sposób, w jaki był (jest) kopany bez pardonu urąga wręcz zdrowemu rozsądkowi. Ostatecznie bez większego problemu jego drużyna wygrała, choć w słabej grupie, eliminacje, a nie jest Hiszpanią czy Niemcami, by wymagać od nie cudów. Dlatego zachowanie Brzęczka doskonale rozumiem. Na jego miejscu pewnie zachowywałbym się tak samo, choć znacznie wcześniej.

Teraz były bramkarz reprezentacji Artur Boruc. Udzielił wywiadu szczerego do bólu. Grzechem byłoby nie zacytować fragmentów dotyczących przynajmniej dwóch poruszonych w nim tematów. Pierwszy to „sodówka”. Na pytanie, czy ją miał, odpowiedział (za: wp.pl):

„Pewnie, że tak”.

I wyjaśnił:

„Zacząłem zarabiać większe pieniądze i kompletnie mi odbiło. Pieniądze mnie wypaczyły i cieszę się, że w miarę szybko pojąłem, że nie tędy droga. (...)

Sodówka jest czymś naturalnym w sporcie wyczynowym. Zwłaszcza kiedy osiągasz sukcesy i pojawiają się duże pieniądze. Ludzie, którzy pod względem finansowym mogą pozwolić sobie na więcej, są z góry lepiej traktowani. Mają wtedy poczucie, że dzięki kasie można więcej i tak właśnie psuje się głowa. Myślę, że nie trzeba nawet wyjeżdżać z kraju, zawodnikom z naszej ligi też odbija, mają dobre kontrakty jak na polskie warunki, co później przekłada się na ich zachowanie”.

Najbardziej jaskrawy przykład „sodówki” naprawdę zrobił na mnie wrażenie:

„Dziś już pewnie nie spóźniłbym się specjalnie na samolot, żeby następnego dnia polecieć sobie prywatnym. To było chore. Po jakimś czasie dało mi to do myślenia”.

Chyba najważniejsze, że bramkarz AFC Bournemouth mówi o wszystkim w czasie przeszłym.

I drugi temat – alkohol, dla osób zorientowanych nieco w futbolowych realiach nie będący specjalną tajemnicą:

„Wydawało mi się wtedy, że jest mi potrzebny. Że pijąc, robię dobrze, że to słuszna decyzja. Zresztą, to był etap, w którym każdą swoją decyzję uznawałem za fajną. Młodzieżowa głupawka - to chyba dobre określenie. W Legii bardzo długo nie mogłem pić alkoholu, ponieważ się leczyłem. I bardzo fajnie wspominam ten okres. W Szkocji dostosowałem się do tamtejszych zwyczajów. Na Wyspach idzie się ze znajomymi do pubu, zamawia piwa i siedzi. W Glasgow było z kim, wychodziliśmy czasem z Johnem Hartsonem, Chrisem Suttonem, Stiliyanem Petrovem czy Neilem Lennonem. Uczestniczyłem w tym wszystkim całym sobą. Myślałem, że tak trzeba, nie protestowałem, nie czułem, że wypadałoby coś zmienić. Zamknąłem się w czymś takim na kolejne kilka lata i w tym tkwiłem”.

Życzę Borucowi, by zawsze mówił na ten temat już wyłącznie w czasie przeszłym.

I na koniec inny były reprezentacyjny bramkarz Maciej Szczęsny. Ten potrafi być szczery do bólu, nie tylko na swój temat. Właśnie ocenił umiejętności Kamila Grosickiego. Trzeba mieć odwagę skrytykować bramkę, którą ten strzelił w czerwcowym meczu z Izraelem w Warszawie, skoro wielu się nią wręcz zachwycało (za: przegladsportowy.pl):

„To wredne, co powiem, ale Grosicki nie miał prawa strzelać, bo to powinna być strata piłki. Decyzja, którą podjął, świadczy o tym, że nie ma przeglądu pola, świadomości własnego potencjału lub jego braku i kiedy już szybko biegnie, to niczego nie widzi. Szybciej biega niż myśli”.

Potwierdził tą wypowiedzią stawianą przeze mnie dawno temu tezę, że największą sztuką jest „przyłożyć, gdy inni głaszczą. Albo pochwalić, gdy inni kopią. Dlaczego największa? Bo świadczy o znajomości tematu i odwadze, by pójść pod prąd, oczywiście mając ku temu sensowne argumenty”.

▬ ▬ ● ▬